Witajcie!
W okresie poświątecznym w blogo i vlogosferze pojawiła się
masa filmików typu ‘Co dostałam/em na Święta?’. Uwielbiam oglądać i czytać haule,
uwielbiam je również robić jednak opowiadanie o tym, co dana osoba dostała na
Święta wydało mi się lekką przesadą. Jest jednak kilka rzeczy, które dostałam w
prezencie od mojej wspaniałej przyjaciółki, o których naprawdę warto opowiedzieć
(nie opowiedzenie byłoby wręcz grzechem). Zapraszam dziś na post o wyjątkowo
dla mnie bajecznym, w 100% kosmetycznym prezencie z dobrociami z LUSH’a! :)
Pierwszą rzeczą, o której opowiem jest maska do twarzy
Magnaminty. Ma bardzo ciekawy zielony kolor oraz gęstą, dość lepką
konsystencję. Ma przyjemny, bardzo odświeżający miętowy zapach, daje na skórze
uczucie lekkiego chłodu. Świetnie oczyszcza cerę nie pozostawiając jej
przesuszonej (jak to często bywa w przypadku maseczek z glinką). Zawiera w
sobie drobiny mielonej fasoli azuki, które dodatkowo peelingują skórę.
Kolejnym produktem jest maska do włosów Marilyn, stworzona
specjalnie do włosów blond. Należy nakładać ją co najmniej na 20 min przed
myciem włosów. Bardzo dobrze nawilża, włosy po jej użyciu są bardziej
zdyscyplinowane i miękkie. Zawiera w sobie rozjaśniające składniki (rumianek, cytryna), jednak używam jej
zbyt krótko, żeby cokolwiek zauważyć :).
Mydła Lush są po prostu wyjątkowe…Po pierwsze pachną tak
intensywnie (i pięknie), że z powodzeniem mogą służyć jako zapach do
pomieszczeń. Po drugie mycie nimi rąk (i
twarzy) jest tak przyjemne, że nie używam już mydła w płynie. Na razie w mojej
mydelniczce gości Porridge, mydło wyjątkowo kremowe całe wypełnione płatkami
owsianymi, które dodatkowo złuszczają martwy naskórek. Godmother na razie czeka
na swoją kolej.
Szczerze mówiąc odrobinę się wystraszyłam kiedy zobaczyłam…szampon
w kostce. Moje włosy wyjątkowo łatwo przesuszyć i tego właśnie się spodziewałam
po tym małym cudaku. Jakie było moje zdziwienie kiedy włosy po tym szamponie
wyglądały świetnie! Dodatkowo pomógł ukoić podrażnioną skórę głowy. Jest
niesamowicie wydajny, przyjazny w podróży a do tego pięknie pachnie.
O peelingu do ust Lush o zapachu gumy balonowej słyszałam
już pare ładnych lat temu, nigdy jednak nie zdecydowałam się na zakup (od czasu
do czasu goszczą na allegro). Sama próbowałam wykonać podobne peelingi w domu
jednak żaden z nich nie umywał się do oryginału (w mojej okolicy nie ma aż tak
drobnego cukru). Drobinki są na tyle malutkie a zapach tak przyjemny, że
sięgałam po ten kosmetyk nawet kilka razy dziennie.
Balsam do ust Honey Trap zamknięty w malutkim słoiczku
zawiera w sobie masło shea, olej z migdałów, wosk pszczeli, oliwę z oliwek,
mleko w proszku, platki owsiane, olej z pszenicy, odrobinę mięty, białą
czekoladę, wanilię, pomarańczę oraz miód. Ma bardzo przyjemny słodki smak,
nadaje się jednak dla osób, które nie mają tak dużego problemu z przesuszonymi
ustami jak ja (u mnie radzi sobie jedynie Nuxe).
Wszystkie kosmetyki przyszły zawinięte w chustę widoczną na pierwszym zdjęciu, zawiązaną na górze w supeł. Taki sposób pakowania prezentów w Japonii nazywany jest furoshiki i szczerze przyznam, że widziałam to po raz pierwszy :).
Dajcie znać czy używałyście kiedyś coś z Lush'a, może macie swoich ulubieńców?
Pozdrawiam, Kasia.
maseczkę do twarzy uwielbiam :) jest rewelacyjna, peeling do ust również i niesamowicie pachnie - aż dzieciństwo się przypomina
OdpowiedzUsuńw szampon w kostce zamierzam się zaopatrzyć przy najbliższych zakupach, a z mydeł w kostce mam Sultana już na wykończeniu - świetne, dla niego przekonałam się na powrót do mydeł w kostce :) jeszcze dwa czekają w kolejce
osobiście polecam czyściki do twarzy :)