Witajcie!
Samej trudno mi w to uwierzyć, ale wszystkie zużyte produkty
w tym poście pochodzą tylko z jednego miesiąca. Poważnie. Wszystko jednak za
sprawą tego, że będąc blogową sroką wiecznie miałam zaczęte kilka produktów
jednego rodzaju na raz. Balsamy? 5. Odżywki? 3. I tak w kółko. W końcu
powiedziałam sobie stop i postanowiłam, że nie kupuję i nie zaczynam niczego
nowego, dopóki nie zużyję tego, co mam. Ten wzmożony proces wykańczania
kosmetyków, całe szczęście, powoli dobiega już końca i mam nadzieję, że
niedługo wszystko wróci do normy a moje denka będą miały nieco bardziej ‘cywilizowany’
rozmiar :).
I rząd:
Jedyne kosmetyki kolorowe, które zużyłam to mój ulubiony żel
do brwi, o którym pisałam już niejednokrotnie – Brow Artist Plumper, L’Oreal
oraz korektor Pro Longwear Concealer MAC, który dzięki swojemu mało
praktycznemu opakowaniu nie pozwala mi już na wydostanie z niego tej resztki
produktu. Szkoda, bo bardzo go lubię.
Maska do włosów Organique, Anti –Age sprawdzała mi się
całkiem nieźle, jednak nie podbiła mojego serca na tyle, aby do niej wrócić.
Krem do twarzy na dzień do cery tłustej/mieszanej Natura
Siberica to stały element mojej codziennej pielęgnacji i w najbliższym czasie
nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić.
ekoAmpułka nr 4, Pat&Rub to świetne serum do cery
problematycznej, dobrze nawilża, szybko się wchłania, pomaga w regulacji
wydzielania sebum i koi skórę. Kiedyś na pewno do niego wrócę.
II rząd:
Kolejne świetne serum, Lierac Mesolift to bomba witaminowa
dla skóry. Zawiera wit. C, ogrom minerałów i pomaga w dodaniu zmęczonej,
poszarzałej skórze blasku. Świetnie nawilża, odświeża skórę, do tego pięknie
pachnie.
Marilyn, LUSH to maska do włosów blond, przeznaczona do
stosowania na co najmniej 20 min. przed myciem włosów. Kolejny bardzo dobry
produkt, włosy były po niej miękkie, nawilżone i odżywione. Jej zadaniem jest
również rozjaśnienie i zneutralizowanie ciepłych tonów, używałam jej jednak na
tyle nieregularnie, że ciężko jest ocenić mi ją pod tym kątem.
Mask Of Magnaminty, LUSH, to już produkt kultowy, czemu się
wcale nie dziwię. Świetna maseczka do twarzy o intensywnym miętowym zapachu,
oczyszcza skórę, odświeża ją i zwęża pory. Jedna z moich ulubionych.
Żel pod prysznic Tesori D’Oriente pokochałam za cudowny
zapach i to, jak długo utrzymywał się on na skórze – czułam go jeszcze późnym
wieczorem. Nigdy nie ciągnęło mnie do tych żeli, głównie ze względu na ich
fikuśne opakowania, jednak cieszę się, że postanowiłam spróbować.
III rząd:
Alpha H, Balancing Cleanser to produkt do mycia twarzy,
który początkowo skradł moje serce. Bardzo delikatny, kremowy ‘czyścik’ za
zadanie miał łagodzić podrażnioną skórę twarzy. Po czasie jednak zaczął mnie
podrażniać, warstewka pozostająca po umyciu twarzy, która początkowo mi się
podobała, później zaczęła mnie irytować i miałam po prostu wrażenie, że moja
skóra nie jest do końca oczyszczona. Z ulgą go wykończyłam.
Szampon morelowy, Ultra Doux Garnier kupuję głównie ze
względu na ogromny sentyment – w dzieciństwie mama myła mi włosy czymś bardzo podobnym,
o bardzo podobnej nazwie. Wspomnienia odżyły kiedy pierwszy raz po wieloletniej
przerwie zobaczyłam ten szampon na półce, nie ma on jednak zbyt wielkich
właściwości pielęgnacyjnych i niestety nasila u mnie swędzenie głowy. Ten
zapach jednak na tyle pozytywnie mi się kojarzy, że nie mogę się powstrzymać i
od czasu do czasu szampon ląduje w mojej łazience.
Masło do ciała, The Body Shop o zapachu mango to jedne z
moich ulubionych smarowideł do ciała. Zawsze gdzieś w zapasie czeka kolejne
opakowanie.
Peeling do ciała Scrub’em and Leave’em, Soap&Glory
całkowicie nie przypadł mi do gustu, cieszę się ogromnie, że to tylko
miniatura. Nieciekawy zapach, tłusta konsystencja i słabe właściwości
‘zdzierające’ sprawiły, że więcej na pewno po niego nie sięgnę.
Żel peelingujący o zapachu cytryny i bazylii z Yves Rocher
(wersja limitowana), całkiem dobrze sprawdził się pod prysznicem. Miał bardzo
ładny, delikatny i dość ‘wytrawny’ zapach. Cudów nie zdziałał, drobinki były
zbyt delikatne, aby zrobić cokolwiek w kwestii peelingu, jednak prysznic z jego
udziałem był przyjemny i orzeźwiający.
Wykończyłam również mój ulubiony zmywacz do paznokci bez
acetonu, Laura Conti. Zostawia moje paznokcie w dobrej kondycji, nie wysusza
ich ani skórek i świetnie radzi sobie ze zmywaniem ciemnych kolorów. Moja
zdrada z bezacetonową Isaną skończyła się powrotem z podkulonym ogonem, więc
zostaję przy tym, co dobre i sprawdzone.
Etiaxil to u mnie latem podstawa – nie mam problemów z
nadpotliwością, jednak uwielbiam mieć tę pewność i zero mokrych plam. Ogromna
wygoda i komfort.
IV rząd:
Rumiankowy żel do mycia twarzy Sylveco był dla mnie zbyt
wysuszający i zostawiał moją twarz nieprzyjemnie ściągniętą po umyciu. Więcej
do niego nie wrócę.
UKOCHANE masło do ciała, Natura Siberica – cudownie i
długotrwale nawilża skórę bez uczucia lepkości. Szybko się wchłania, nie
zostawiając tłustej warstwy, więc pomimo tego, że jest ono przeznaczone do
używania na noc, spokojnie nadaje się do stosowania w dzień. Jego cudowny
zapach również przywołuje wspomnienia z dzieciństwa – pachnie jak pudrowe pastylki, jadalne zegarki i bransoletki
pozbawione tej sztucznej nuty. Pomimo tego, że zapach jest delikatny i
‘bliskoskórny’, utrzymuje się na ciele kilka godzin.
Używałyście/liście któregoś z tych produktów? Koniecznie dajcie
znać :)
Kasia.