niedziela, 30 sierpnia 2015

Ulubieńcy sierpnia 2015.



Witajcie!


   Sierpień z całą pewnością mogłabym nazwać miesiącem minimalizmu kosmetycznego, głównie za sprawą wielu spontanicznych wyjazdów i szalejących upałów. W podróży, pewnie jak wiele z Was, sięgam po produkty, które znam i na których mogę w 100% polegać z kolei temperatura w moim przypadku zdecydowanie nie sprzyjała eksperymentom i nakładaniu pełnego makijażu. Większość z produktów, po które sięgałam do tej pory pojawiło się już na blogu, (odsyłam Was do poprzednich ulubieńców), dlatego nowych ulubionych produktów w tym miesiącu jest naprawdę niewiele.






   Korektor HD, NYX, bez wątpienia należy do grona tych ‘zastygających’ i długotrwałych. Ma bardzo dobre krycie i jednocześnie niesamowicie lekką konsystencję. Świetnie sprawdzał się nałożony pod oczami oraz na twarzy, używałam go zamiast podkładu w miejscach, które potrzebowały trochę więcej krycia – na brodzie, w okolicach nosa oraz odrobinę na czole.     

   Konturówka do brwi w żelu, Inglot podbiła moje serce swoim chłodnym odcieniem (posiadam nr 12) oraz niesamowitą trwałością. Sprawdziła się w trakcie rekordowych upałów, podczas opalania i kąpieli w jeziorze. Nie ścierała się i nie spływała, pod koniec dnia wyglądała tak samo świetnie, jak po nałożeniu.

   Pędzelek, który służył mi do malowania brwi, pojawił się w poprzednim poście. H&M, aplikator do brwi, rzęs oraz eyelinera to niesamowicie praktyczny produkt – cieniuteńki, precyzyjny, idealnie giętki z dodatkową szczoteczką, idealną do wyczesywania brwi. Więcej możecie przeczytać TU.

   Maseczka do twarzy Catastrophe Cosmetics, LUSH pomagała uspokoić moją rozstrojoną wyjazdami cerę. Zmiana wody i otoczenia przeważnie wpływa na nią niezbyt korzystnie, przez co odwdzięcza mi się zaczerwienieniem i kilkoma nowymi niespodziankami. Maseczka cudownie koi skórę, łagodzi wszelkie podrażnienia, oczyszcza i delikatnie zwęża pory. Zostawia cerę cudownie zmatowioną i aksamitną w dotyku. Do tego ślicznie pachnie.

   Pianka do mycia ciała Rituals, Hammam Delight o przepięknym zapachu eukaliptusa i rozmarynu wspaniale orzeźwiała i chłodziła w trakcie największych upałów. Rozmaryn nie jest tu zbyt mocno wyczuwalny (co mnie ogromnie cieszy), eukaliptus za to owszem. Całe szczęście, że w ostatnim momencie zgarnęłam ją do koszyka na lotnisku kilka miesięcy temu, pianka jest prze-cu-dow-na.


Jak minął Wam sierpień? Jakie są Wasze ulubione produkty?
Kasia.


czwartek, 27 sierpnia 2015

Świetny pędzelek do brwi za grosze?



Witajcie!


   Przy okazji buszowania w sklepie internetowym H&M natknęłam się na nową linię kosmetyków, w tym na bohatera dzisiejszego posta – aplikator do brwi, rzęs oraz eyelinera. Swego czasu podobny pędzelek do brwi, całkiem chwalony z resztą, był w ofercie H&M, z niewiadomych jednak przyczyn został on z niej wycofany. Korzystając z tego, że marka postanowiła go przywrócić, w dodatku w ulepszonej wersji, bo w duecie ze szczoteczką, zrobiłam mu miejsce w moim koszyku.





   Dwustronny aplikator z jednej strony posiada szczoteczkę do wyczesywania brwi lub rzęs, co jest ogromnym plusem bo bardzo często brakuje mi jej we wszelkiego rodzaju kredkach, z drugiej natomiast posiada skośny pędzelek, wykonany ze sztucznego włosia. Włosie jest idealnie sztywne – nie za miękkie, nie za twarde, daje pełną kontrolę ruchów. Pędzelek jest cieniuteńki, co pozwala nam na precyzyjne malowanie kreski lub uzupełnianie brwi, włosek po włosku.








   H&M stworzyło niesamowicie praktyczny produkt w dodatku za bardzo małą kwotę – cena w tym wypadku wynosi jedynie 9,90 pln. Nie od dziś wiadomo, że odpowiednio cienkiego i jednocześnie niedrogiego pędzelka do brwi można ze świecą szukać, więc jeżeli jesteście na tropie – serdecznie polecam.


   Poniżej porównanie pędzelka H&M (po lewej) oraz mojego dotychczasowego ulubieńca – Everyday Minerals KLIK (po prawej), wykonane jednym produktem (Aqua Brow). Oba wypadają porównywalnie, jednak w praktyce, EM, wykonany z włosia naturalnego (bardziej miękkiego), daje mniej kontroli i nakłada produktu więcej i grubiej, co w przypadku malowania brwi niekoniecznie jest zaletą. Do tego dochodzi fakt, że jest o wiele droższy i wymaga użycia oddzielnej szczoteczki.  






   Pędzelek uplasował już sobie miejsce w ulubieńcach i totalnie zdeklasował swojego poprzednika, po wersję z EM nie sięgnęłam ani razu odkąd w mojej kosmetyczce pojawił się aplikator z H&M.


Wolicie kredki czy pomady do brwi? Jacy są Wasi ulubieńcy?

Kasia.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Denko #3 / lipiec.

Witajcie!


   Samej trudno mi w to uwierzyć, ale wszystkie zużyte produkty w tym poście pochodzą tylko z jednego miesiąca. Poważnie. Wszystko jednak za sprawą tego, że będąc blogową sroką wiecznie miałam zaczęte kilka produktów jednego rodzaju na raz. Balsamy? 5. Odżywki? 3. I tak w kółko. W końcu powiedziałam sobie stop i postanowiłam, że nie kupuję i nie zaczynam niczego nowego, dopóki nie zużyję tego, co mam. Ten wzmożony proces wykańczania kosmetyków, całe szczęście, powoli dobiega już końca i mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy a moje denka będą miały nieco bardziej ‘cywilizowany’ rozmiar :).  









I rząd:

   Jedyne kosmetyki kolorowe, które zużyłam to mój ulubiony żel do brwi, o którym pisałam już niejednokrotnie – Brow Artist Plumper, L’Oreal oraz korektor Pro Longwear Concealer MAC, który dzięki swojemu mało praktycznemu opakowaniu nie pozwala mi już na wydostanie z niego tej resztki produktu. Szkoda, bo bardzo go lubię.

   Maska do włosów Organique, Anti –Age sprawdzała mi się całkiem nieźle, jednak nie podbiła mojego serca na tyle, aby do niej wrócić.

   Krem do twarzy na dzień do cery tłustej/mieszanej Natura Siberica to stały element mojej codziennej pielęgnacji i w najbliższym czasie nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić.

   ekoAmpułka nr 4, Pat&Rub to świetne serum do cery problematycznej, dobrze nawilża, szybko się wchłania, pomaga w regulacji wydzielania sebum i koi skórę. Kiedyś na pewno do niego wrócę.


II rząd:

   Kolejne świetne serum, Lierac Mesolift to bomba witaminowa dla skóry. Zawiera wit. C, ogrom minerałów i pomaga w dodaniu zmęczonej, poszarzałej skórze blasku. Świetnie nawilża, odświeża skórę, do tego pięknie pachnie.

   Marilyn, LUSH to maska do włosów blond, przeznaczona do stosowania na co najmniej 20 min. przed myciem włosów. Kolejny bardzo dobry produkt, włosy były po niej miękkie, nawilżone i odżywione. Jej zadaniem jest również rozjaśnienie i zneutralizowanie ciepłych tonów, używałam jej jednak na tyle nieregularnie, że ciężko jest ocenić mi ją pod tym kątem.

   Mask Of Magnaminty, LUSH, to już produkt kultowy, czemu się wcale nie dziwię. Świetna maseczka do twarzy o intensywnym miętowym zapachu, oczyszcza skórę, odświeża ją i zwęża pory. Jedna z moich ulubionych.

   Żel pod prysznic Tesori D’Oriente pokochałam za cudowny zapach i to, jak długo utrzymywał się on na skórze – czułam go jeszcze późnym wieczorem. Nigdy nie ciągnęło mnie do tych żeli, głównie ze względu na ich fikuśne opakowania, jednak cieszę się, że postanowiłam spróbować.


III rząd:

   Alpha H, Balancing Cleanser to produkt do mycia twarzy, który początkowo skradł moje serce. Bardzo delikatny, kremowy ‘czyścik’ za zadanie miał łagodzić podrażnioną skórę twarzy. Po czasie jednak zaczął mnie podrażniać, warstewka pozostająca po umyciu twarzy, która początkowo mi się podobała, później zaczęła mnie irytować i miałam po prostu wrażenie, że moja skóra nie jest do końca oczyszczona. Z ulgą go wykończyłam.

   Szampon morelowy, Ultra Doux Garnier kupuję głównie ze względu na ogromny sentyment – w dzieciństwie mama myła mi włosy czymś bardzo podobnym, o bardzo podobnej nazwie. Wspomnienia odżyły kiedy pierwszy raz po wieloletniej przerwie zobaczyłam ten szampon na półce, nie ma on jednak zbyt wielkich właściwości pielęgnacyjnych i niestety nasila u mnie swędzenie głowy. Ten zapach jednak na tyle pozytywnie mi się kojarzy, że nie mogę się powstrzymać i od czasu do czasu szampon ląduje w mojej łazience.

   Masło do ciała, The Body Shop o zapachu mango to jedne z moich ulubionych smarowideł do ciała. Zawsze gdzieś w zapasie czeka kolejne opakowanie.

   Peeling do ciała Scrub’em and Leave’em, Soap&Glory całkowicie nie przypadł mi do gustu, cieszę się ogromnie, że to tylko miniatura. Nieciekawy zapach, tłusta konsystencja i słabe właściwości ‘zdzierające’ sprawiły, że więcej na pewno po niego nie sięgnę.

   Żel peelingujący o zapachu cytryny i bazylii z Yves Rocher (wersja limitowana), całkiem dobrze sprawdził się pod prysznicem. Miał bardzo ładny, delikatny i dość ‘wytrawny’ zapach. Cudów nie zdziałał, drobinki były zbyt delikatne, aby zrobić cokolwiek w kwestii peelingu, jednak prysznic z jego udziałem był przyjemny i orzeźwiający.

   Wykończyłam również mój ulubiony zmywacz do paznokci bez acetonu, Laura Conti. Zostawia moje paznokcie w dobrej kondycji, nie wysusza ich ani skórek i świetnie radzi sobie ze zmywaniem ciemnych kolorów. Moja zdrada z bezacetonową Isaną skończyła się powrotem z podkulonym ogonem, więc zostaję przy tym, co dobre i sprawdzone.

   Etiaxil to u mnie latem podstawa – nie mam problemów z nadpotliwością, jednak uwielbiam mieć tę pewność i zero mokrych plam. Ogromna wygoda i komfort.


IV rząd:

   Rumiankowy żel do mycia twarzy Sylveco był dla mnie zbyt wysuszający i zostawiał moją twarz nieprzyjemnie ściągniętą po umyciu. Więcej do niego nie wrócę.

   UKOCHANE masło do ciała, Natura Siberica – cudownie i długotrwale nawilża skórę bez uczucia lepkości. Szybko się wchłania, nie zostawiając tłustej warstwy, więc pomimo tego, że jest ono przeznaczone do używania na noc, spokojnie nadaje się do stosowania w dzień. Jego cudowny zapach również przywołuje wspomnienia z dzieciństwa – pachnie jak pudrowe pastylki, jadalne zegarki i bransoletki pozbawione tej sztucznej nuty. Pomimo tego, że zapach jest delikatny i ‘bliskoskórny’, utrzymuje się na ciele kilka godzin.  



Używałyście/liście któregoś z tych produktów? Koniecznie dajcie znać :)
Kasia.



poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Nowości kosmetyczne!



Witajcie!


   Lipiec oraz początek sierpnia obfitowały w kosmetyczne nowości, głównie za sprawą większej ilości wolnego czasu, który zapełniłam tak, jak na kosmetycznego freak'a przystało... Dużo produktów ujrzało w tym czasie puste dno, także był to również czas uzupełniania zapasów. Zapraszam na nowości! :)









   Maska do twarzy Caudalie, Instant Detox Mask to maseczka oparta na bazie glinki bentonitowej. Zawiera w sobie olejek z bergamotki, lawendy, szałwii, drzewa sandałowego, pietruszki, olejek mirrowy, cyprysowy, rumiankowy, ekstrakt z winogron i kawy (arabica i robusta) oraz papainę. Maseczka jest dość delikatna, więc sprawdzi się nawet do suchej cery, używam jej jednak zbyt krótko, żeby powiedzieć coś więcej :).

   Trzy lakiery do paznokci: Essie Coacha’bella – przepiękny odcień magenta, Maybelline SuperStay 7 days – Mint for life oraz Wibo, One Coat Manicure o numerze 13.

   Jakiś czas temu mój ukochany balsam do ust Nuxe zapadł się pod ziemię, postanowiłam spróbować czegoś nowego, o czym usłyszałam dobre opinie na YouTube – Dr Paw Paw Multipurpose Soothing Balm ze sfermentowaną papają. Balsam jest ok, jednak całe szczęście, że Nuxe się odnalazł bo nic nie jest w stanie go przebić :).

   Po wykończeniu dwóch świetnych serum do twarzy (Lierac Mesolift Serum oraz ekoAmpułki nr 3 Pat&Rub) przyszła pora na coś nowego – tym razem padło na beztłuszczowe serum od Aesop, które jak na razie sprawdza się świetnie.

   Już od dawna miałam ochotę na peelingi Organique, więc kiedy zużyłam swój poprzedni do ostatniego ‘ziarenka’ przyszedł czas na wycieczkę do sklepu. Wybrałam wersję z granatem i nasturcją głównie ze względu na przepiękny zapach. Świetnie działa, ma delikatne drobinki cukru, które nie rozpuszczają się zbyt szybko, pozwalając na dokładne złuszczenie, do tego nie zostawia mojej skóry tłustej, za co ma ode mnie ogromny plus :).

   Dwie maseczki LUSH, które znalazły się u mnie przy pomocy dobrej wróżki z zza granicy to Love Lettuce oraz Catastrophe Cosmetics. Pierwsza z nich zawiera żel z wodorostów, glinkę, miód, olej ze słodkich migdałów, drobinki peelingujące ze zmielonych migdałów oraz ich łupin, olejek lawendowy oraz chlorofil druga natomiast zawiera kalaminę, żel z wodorostów, borówki, olej ze słodkich migdałów, absolut różany, olejek z rumianku oraz ze skórki pomarańczy. Jak na razie to właśnie Catastrophe podbija moje serce (chociaż wiedziałam, że tak będzie po zużyciu próbki), natomiast Lettuce chyba nie wygra z Mask Of Magnaminty.

   Wykończyłam ostatnio praktycznie wszystkie korektory pod oczy, przyszedł więc czas na coś nowego. Przeglądając Internet w poszukiwaniu następcy przypomniałam sobie o korektorze z NYX HD Concealer. Zdecydowałam się na odcień CW03 Light, który okazał się dla mnie idealny, choć początkowo obawiałam się, że będzie zbyt różowy. Nie rozstaję się z nim odkąd zagościł w mojej kosmetyczce :).

   Po dość ciężkim okresie dla mojej skóry głowy i wielu nieudanych próbach z różnymi, w tym specjalistycznymi szamponami, zdecydowałam się na Naturę Sibericę – neutralny szampon do wrażliwej skóry głowy z nadzieją, że w końcu ją ukoi i zniweluje swędzenie. Jak się okazało różnicę widziałam już po pierwszym użyciu, szampon jest naprawdę świetny – łagodzi, nie plącze, nie wysusza, nie powoduje szybszego przetłuszczania, do tego dodaje objętości – byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam, że moje włosy są uniesione i puszyste po długim okresie smętnego zwisania.


Tak prezentują się moje nowości, dajcie znać co nowego wpadło Wam w ręce :).

Kasia.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Mały cudotwórca - Caudalie, Overnight Detox Oil.

Witajcie!


   Olejek Caudalie mam w swoich kosmetycznych szeregach już od 2014 roku jednak na blogu do tej pory pojawił się jedynie w zeszłorocznych ulubieńcach i być może nie zagościłby tu już nigdy więcej, gdyby nie mało fortunne w skutkach spotkanie z innym olejkiem. Zachęcona niekończącym się hypem wokół produktów Kiehl’s zamówiłam ostatnio próbki między innymi olejku na noc – Midnight Recovery Concentrate. To właśnie on, fundując mi wysyp po raptem 4 użyciach, przypomniał mi i pomógł docenić jak wielki skarb posiadam pod samym nosem. 








   Olejek Overnight Detox Oil jest częścią linii Polyphenol C15 francuskiej marki Caudalie, której kosmetyki oparte są właśnie na polifenolach pozyskanych z pestek winogron. Jego główne zadanie to odnowa przemęczonej skóry, przywrócenie jej witalności i oczyszczenie jej z toksyn, olejek ma ją również wygładzić i sprawić, że rano będzie odświeżona i zregenerowana. W jego skład wchodzi 9 olejków, w tym olej z pestek winogron (główne źródło antyoksydantów), olej ze słodkich migdałów, dzikiej róży (regeneracja), liści i kwiatów gorzkiej pomarańczy (oczyszczanie), marchwi (działanie detoksyfikujące), olejek sandałowy, słonecznikowy oraz lawendowy (łagodzenie), do tego znajdziemy tu również ekstrakt z rozmarynu

INCI: CAPRYL IC/CAPRIC TRIGLY CERIDE, VITIS VINIFERA (GRAPE) SEED OIL, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL*, ROSA CANINA FRUIT OIL*, CITRUS AURANTIUM AMARA (BITTER ORANGE) LEAF/TWIG OIL*, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) SEED OIL, SANTALUM ALBUM (SANDALWOOD) OIL, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, CITRUS AURANTIUM AMARA (BITTER ORANGE) FLOWER OIL*, LAVANDULA ANGUSTIFOLIA (LAVENDER) OIL*, ROSMARINUS OFFICINALIS (ROSEMARY) LEAF EXTRACT, LINALOOL, GERANIOL, LIMONENE, FARNESOL.   *pochodzenie organiczne




   Produkt znajduje się w ciemnozielonym, szklanym opakowaniu, które z jednej strony jest na tyle jasne, że pozwala kontrolować ilość znajdującego się w nim olejku, z drugiej natomiast na tyle ciemne aby uchronić go przed zgubnym działaniem promieni słonecznych. Aplikacja za pomocą małej, sprytnej pipetki ułatwia precyzyjne dozowanie, natomiast zamknięcie jest na tyle szczelne, że nie musimy obawiać się o jakikolwiek przeciek. Pojemność wynosi standardowo 30 ml a cena waha się od ok 80 do 200 zł (najbardziej opłaca się zakup na allegro).


   Jeżeli chodzi o samą aplikację, jak nazwa wskazuje, jest to olejek przeznaczony do stosowania na noc. Producent zaleca dawkowanie od 3 do 6 kropli, które w zupełności wystarczą na pokrycie całej twarzy, z pominięciem okolic pod oczami. Olejek najpierw należy rozgrzać w dłoniach, następnie wmasować w twarz przed użyciem kremu lub zamiast niego










   Efekty widziałam już po pierwszym użyciu – po przebudzeniu skóra była miękka, gładsza, bardziej promienna, wyglądała jak po ogromnym zastrzyku energii. Do tej pory nie miałam styczności z produktem, który po jednej aplikacji dałby tak widoczne rezultaty jak ten mały cudotwórca. Żadne serum, żaden krem nie zdziałał takiej magii. Wspaniale oczyszcza skórę, łagodzi wszelkie podrażnienia, pomaga w pozbyciu się wyprysków – to właśnie nim aktualnie leczę skórę po nieudanym związku z olejkiem Kiehl’s. Często stosuję go jako kurację, kiedy widzę, że moja skóra jest zmęczona, podrażniona lub kiedy pojawiają się niespodzianki – wystarcza kilka aplikacji i wszystko wraca do normy - 200% normy. Jego sucha formuła sprawia, że olejek świetnie się wchłania i nie zostawia lepkiej, tłustej warstwy. Do tego jest niesamowicie wydajny – od zeszłego roku ubyło mi go mniej niż 1/5 opakowania. Nie zapycha i nie powoduje wyprysków, wręcz przeciwnie – pomaga się ich pozbyć, więc jeżeli macie cerę problematyczną, tłustą, mieszaną (taką właśnie sama posiadam) lub po prostu boicie się, że olejek się u Was nie sprawdzi – ten udowodni Wam, że jesteście w błędzie. Spełnił obietnice producenta w 100%. Kocham go niezmiernie i zdecydowanie nie zamienię na żaden inny <3.


Jakie macie doświadczenia z olejkami? Znalazłyście już swój numer jeden? :)
Kasia.


sobota, 8 sierpnia 2015

Tani i dostępny zamiennik konturówki Charlotte Tilbury, Pillow Talk?

Witajcie!



   Pamiętacie jak zagraniczny YouTube kusił konturówką do ust Charlotte Tilbury w odcieniu Pillow Talk? A może pamiętacie, że jej zamiennikiem była konturówka Rimmel, Eastend Snob? Jeżeli odpowiedź brzmi ‘tak’, to prawdopodobnie zdajecie sobie sprawę, że oba te produkty nie są dostępne w Polsce, bo pewnie tak jak ja miałyście ochotę biec po nie do sklepu tu i teraz. Całkiem niedawno i całkiem przypadkiem w swoich przepastnych szufladach udało mi się jednak natknąć na coś, co śmiało można nazwać zamiennikiem konturówki z Rimmela (a przy okazji Charlotte Tilbury), którą udało mi się kupić w Holandii. 






   Mowa o konturówce wodoodpornej Golden Rose o numerze 51. Różnica w odcieniu jest na pierwszy rzut oka ledwie dostrzegalna i polega jedynie na różnicy w temperaturze koloru – Golden Rose jest bardziej neutralna w porównaniu do chłodnego Rimmela. Obie konturówki są niesamowicie trwałe i dają matowe wykończenie bez zbytniego przesuszania ust. 





   Jakąkolwiek większą różnicę pomiędzy nimi dostrzec możemy w formule, sposobie wyprofilowania końcówki, opakowaniu oraz cenie. Eastend Snob jest bardziej kremowa i miękka, przez co aplikacja jest łatwiejsza (niestety przez to również szybciej się zużywa), jej końcówka jest ścięta pod kątem natomiast Golden Rose ma bardziej tępą i suchą konsystencję (jednak nie sprawia to, że aplikacja jest w jakikolwiek sposób utrudniona), a jej końcówka jest standardowa dla większości wysuwanych kredek – stożkowa.

   Obie kredki nie wymagają temperowania ze względu na swoją automatyczną formę. Obie są również z niskiej półki cenowej, jednak to Golden Rose bije konturówkę Rimmel na głowę - jest praktycznie o połowę tańsza – 9,90 vs. ok 25 zł. Do tego możemy kupić ją zarówno stacjonarnie jak i przez Internet, co sprawia, że raczej nie będę ronić łez po ‘Snobie z Eastendu’ :).


Lubicie konturówki, czy jednak obstajecie przy samych pomadkach? :)

Kasia. 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Foreo Luna do skóry wrażliwej/normalnej - recenzja.

Witajcie!




   Luna to szczoteczka soniczna do pielęgnacji twarzy szwedzkiej firmy FOREO, która ma za zadanie usuwać z naszych porów pozostałości brudu, tłuszczu i makijażu, usuwać martwy naskórek oraz sprawiać, że nasza skóra będzie bardziej promienna i jędrna a zmarszczki ulegną redukcji. Ma również pomagać kosmetykom pielęgnacyjnym wniknąć głębiej a zatem po części ma intensyfikować ich działanie.  











   Zgodnie z zasadami skandynawskiego designu – jest prosto i funkcjonalnie. Całość wykonana jest z antybakteryjnego i hypoalergicznego silikonu (kolor zależy od wybranej wersji) oraz przezroczystego plastikowego paska na samym dole urządzenia, który pełni funkcję sygnalizatora – w zależności od tego, czy urządzenie znajduje się w stanie stand-by, czy akurat powinniśmy zmienić obszar pielęgnacji – świeci światłem stałym lub miga na kolor fioletowy. W przedniej górnej części urządzenia znajduje się część myjąca, składająca się z mniejszych i większych silikonowych wypustek, w tylnej natomiast część anti-aging, na którą składa się 7 wystających silikonowych półokręgów, służąca do masażu twarzy. 


   W dolnej przedniej części urządzenia znajduje się przycisk on/off oraz + i – służące do regulacji prędkości drgań, z tyłu natomiast odnajdziemy wejście ładowarki.


   Luna jest w 100% wodoodporna, możemy korzystać z niej zarówno pod prysznicem, jak i podczas kąpieli w wannie, bez obawy o zalanie urządzenia. Posiada 8 prędkości, najwyższą o częstotliwości 8000 pulsacji  na minutę


















   Szczoteczka jest niesamowicie ekologiczna i przyjazna w podróży – nie wymaga częstego ładowania – wystarczy jej zaledwie godzina raz na…300 zastosowań! Jeżeli używamy jej dwa razy dziennie, jak w moim przypadku, spokojnie wystarczy nam na 5 miesięcy. Dodatkowo nie musimy zastanawiać się, czy przypadkiem nie zapomnieliśmy jej wyłączyć – Luna po 3 minutach robi to sama. Fakt, że praktycznie cała wykonana jest z antybakteryjnego silikonu sprawia, że nie musimy martwić się o dodatkowe koszty w postaci zakupu nowych głowic myjących – oszczędność i higiena w jednym.


   Na każdy z poszczególnych etapów pielęgnacji przeznaczone jest 60 sekund – oczyszczanie: 30 na oba policzki, 15 na czoło, 8 na nos, oraz po zmniejszeniu prędkości 8 sekund na okolice pod oczami (ja jednak ten ostatni obszar pomijam i poświęcam więcej czasu reszcie twarzy), masaż: przykładamy Lunę na 12 sekund w obszar: pomiędzy brwiami, w miejscach, gdzie przy oczach tworzą się nam ‘kurze łapki’ oraz w załamaniach skóry między nosem a kącikami ust. Nie musimy pilnować czasu – Luna wibracją oraz krótkim podświetleniem dolnego paska da nam znać, kiedy przejść dalej. Po każdym użyciu należy opłukać ją samą wodą, lub wodą z mydłem. 










   Długo zastanawiałam się pomiędzy Foreo a szczoteczką Clarisonic, jednak na korzyść Luny przemówiła cena (499 zł w ofercie miesiąca w Douglasie vs 649 zł), jej delikatność (bałam się, że Clarisonic podrażni mi skórę) oraz fakt, że nie musimy wymieniać żadnych szczoteczek, więc w grę nie wchodzą żadne dodatkowe koszty.

   Jak Luna sprawdziła się w praktyce? Z początku nie byłam oszołomiona jej działaniem, jednak po godzinach spędzonych na czytaniu bardzo skrajnych recenzji w internecie byłam na to przygotowana. Wiedziałam, że muszę dać jej więcej czasu, żeby zobaczyć jej prawdziwy potencjał.

   Od razu muszę Wam napisać, że jeżeli oczekujecie, że szczoteczka soniczna pozbędzie się wszystkich Waszych zaskórników czy trądziku – NIE, nie pozbędzie się, bo nie takie jest jej zadanie. Jest to tylko dodatek do pielęgnacji, gadżet, który może poprawić stan Waszej skóry, ale nie rozwiąże on problemów dermatologicznych. Domyślam się, że wiele negatywnych opinii w sieci wynika właśnie z wygórowanych oczekiwań, podyktowanych między innymi ceną tego typu produktów.


   Efekty, jakie udało mi się zauważyć po niecałych 5 miesiącach użytkowania to cudowna gładkość i miękkość skóry. Jest zdecydowanie o wiele lepiej oczyszczona, promienna, pełna blasku. Pomimo tego, że używam jej dwa razy dziennie nie zauważyłam, żeby w jakimkolwiek stopniu podrażniła moją bardzo wrażliwą skórę. Niesamowicie pomogła mi w pozbywaniu się nadmiernie gromadzącego się martwego naskórka, dzięki czemu rzeczywiście zaskórników jest mniej, te na nosie stały się mniej widoczne, pory są zwężone i mam wrażenie, że wpłynęła pozytywnie na wydzielanie sebum. Jeżeli chodzi o efekty przeciwstarzeniowe niestety nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ na razie nie mam jeszcze z czym walczyć, jednak systematyczny masaż może mieć jedynie pozytywny wpływ na stan skóry :). Zapewne tak, jak w przypadku zaskórników i trądziku, nie pozbędzie się głębokich zmarszczek, ale może zapobiec i opóźnić powstawanie nowych :).






   Jeżeli chodzi o mniej pozytywne cechy tego urządzenia – na pewno jest to cena – Luna to koszt 719 zł, Luna Mini – 499 zł. Nie ukrywajmy, jest to dużo pieniędzy, dlatego jeżeli decydujecie się na zakup warto poczekać na promocję.

   Luna nie jest kompatybilna ze wszystkimi produktami do twarzy – przy jej stosowaniu nie należy używać produktów z glinką, krzemem i wszelkiego rodzaju peelingów ziarnistych oraz produktów złuszczających z kwasami, które mogłyby uszkodzić delikatną silikonową powierzchnię. Nie można jej również czyścić alkoholem ani wyparzać wrzątkiem.

   Jeżeli tak jak ja zdarza Wam się zmywać makijaż myjąc dwukrotnie twarz żelem (a nie płynem micelarnym) możecie napotkać na problem z resztkami tuszu do rzęs, który utknął pomiędzy wypustkami i nie daje się stamtąd wypłukać. To samo tyczy się rzęs lub włosków, które wypadną Wam z brwii. (Problem widoczny na zdjęciu). 








   Kolejną problematyczną kwestią jest podatność silikonu na przebarwienia, jeżeli jest on jasny warto szczoteczkę trzymać z dala od kosmetyków o intensywnym kolorze i po każdym użyciu wytrzeć do sucha chusteczką, inaczej każdy ślad po wodzie będzie widoczny w postaci mało estetycznych zacieków.  



   Ze swoją Luną nie rozstaję się od 5 miesięcy i nic nie zapowiada, żeby to się miało zmienić. Za to, jakie cuda wyprawia z moją skórą pokochałam ją dozgonną miłością. Polecam ją z całego serca, w szczególności osobom z cerą problematyczną i bardzo wrażliwą, te małe cudeńko nie wyrządzi Waszej skórze żadnej krzywdy, wręcz przeciwnie, zostawi ją w takiej kondycji, w jakiej jeszcze nie była :).


Jakie są Wasze doświadczenia z gadżetami do mycia twarzy? 
Kasia.