Róż w odcieniu
Taupe NYX jest jednym z tych produktów, o których słyszał już chyba każdy.
Kosmetyk w niepozornym, mało atrakcyjnym opakowaniu okazał się być idealnym
przykładem na to, że nie należy oceniać książki po okładce. Totalny must-have,
hit kosmetycznej strony Internetu, który wyszedł poza swoje ramy i oprócz bycia
‘tylko’ różem stał się idealnym produktem do konturowania. Tylko ten, kto
poznał trud poszukiwań tego perfekcyjnego, zimnego, brudnego odcienia brązu,
który stworzyłby na naszej twarzy imitację cienia pod kością policzkową,
zrozumie jak ogromną satysfakcją jest posiadanie takowego w swoich łapkach. W
moim przypadku fascynacja tym różem przychodziła falami, pamiętałam,
zapominałam, pamiętałam i znów zapominałam. Przeważnie w momentach, kiedy moja
desperacja dobijała do ‘punktu krytycznego’ okazywało się, że nigdzie nie mogę go dostać, aż w końcu moje męki zostały skrócone i róż objawił się na allegro.
Ale, ale! Żeby nie było tak pięknie, słodko i błogo – nie od
razu byłam nim aż tak zachwycona. Kiedy rozpakowałam przesyłkę i zobaczyłam go
po raz pierwszy byłam zdziwiona bo w opakowaniu wygląda na dość ciemny i mniej ‘brudny’
niż się spodziewałam. Wystarczyła jedna aplikacja i porównanie z innym,
kultowym już, produktem – The Balm, Bahama Mama, żebym zmieniła zdanie.
Produkt w Polsce dostępny jest chyba wyłącznie on Line, przy
czym również trzeba mieć szczęście, żeby na niego trafić – raz jest, raz go nie
ma. Za pojemność 4 gramów zapłacić musimy ok. 30 zł, czyli porównywalnie do ok.
60 zł za 7 gramów Bahama Mama. Róż niestety wyprodukowano w Chinach, na
szczęście nie był testowany na zwierzętach. Składem nie zachwyca, zawiera
silikony i parabeny wysoko w składzie ale trudno, coś za coś. Przy nabieraniu
go pędzlem (palcami nie polecam, ponieważ łatwo zrobić na nim ‘skorupkę’,
jeżeli próbowałyście kiedyś używać cieni na mokro, które nie są do tego
przeznaczone, to będziecie wiedziały o co mi chodzi) praktycznie nie pyli, co
jest zdecydowanie jego plusem.
Ciężko zdefiniować jego
odcień ponieważ w każdym świetle wygląda inaczej. Jest brudnym brązem, który ma
w sobie szarawe i różowe tony, nie dopatrzymy się tu żadnej ciepłej nuty ani
żadnych drobinek – jest w 100% matowy. Kolor jest idealny, wprost stworzony do
konturowania, szczególnie dla osób, które mają chłodną, jasną karnację.
Róż-bronzer jest słabo napigmentowany, co w przypadku większości
produktów do makijażu byłoby ich wadą – jednak nie w tym wypadku. To właśnie słaba
pigmentacja sprawia, że nawet największe ‘bladziochy’ nie zrobią sobie nim
krzywdy. (Musiałam się nieźle namachać pędzlem, żeby zrobić swatch na ręce). Kolor
możemy łatwo budować nie martwiąc się o to, że zrobimy sobie nim plamy. Łatwo
się rozciera, daje BARDZO naturalny, delikatny efekt, tworzy ten upragniony
cień w miejscach, w których go nam brakuje. Dla mnie jest produktem
wielozadaniowym – stosuję go do konturowania oraz do podkreślenia załamania
powieki. Dla osób, które mają małe usta idealnie nadałby się do ich
uwydatnienia – wystarczy, że nałożymy odrobinkę na środku pod krawędzią dolnej
wargi, ta od razu wyda się pełniejsza.
porównanie z Bahama Mama, The Balm:
Produkt zdecydowanie wart uwagi i swojej ceny. Marzy mi się
jednak Sculpting Powder Kevyna Acuoin, być może kiedyś się w końcu zdecyduję, wtedy
na pewno porównam oba te kosmetyki :).
Skusiłybyście się? Może już go macie w swojej kolekcji? Co o nim sądzicie? :)
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło,
Kasia.