__________________________________________
Jeżeli jesteście ze mną już od jakiegoś czasu to pewnie wiecie, że moja problematyczna cera skutecznie utrudnia mi dobór pudrów i podkładów. Kiedy znalazłam w końcu 'ten jedyny' puder, okazało się, że niestety zostaje wycofywany ze sprzedaży. Nie pozostało mi nic innego jak dalsze poszukiwania i godziny szperania na wizażu, tak więc po wytypowaniu kilku możliwości zaczęłam testowanie. Moje pierwsze podejście prawdopodobnie okazało się ostatnim - puder tak mi się spodobał, że wylądował w ulubieńcach. Inglot 3S, Sport, Stage, Studio to puder matujący. Wybrałam żółtawy odcień, który miał za zadanie niwelować zaczerwienienia, jednak efekt jaki daje na twarzy jest praktycznie transparentny, więc jakiegoś szczególnego niwelowania nie zauważyłam. To, za co kocham ten puder to fakt, że potrafi on utrzymać moją cerę w ryzach przez kilka ładnych godzin przy jednoczesnym naturalnym wyglądzie, bez maski ani 'ciastka' na twarzy, na czym mi naprawdę zależało. Jego jedyny minus to fakt, że czasem zdarza mu się lekko podsuszyć mi skórę, ale jestem skłonna mu to wybaczyć :).
W ostatnim okresie w drogeriach pojawiło się sporo ciekawych nowości. Jedną z nich były róże Maxa Factora, Creme Puff Blush. Odcień Alluring Rose, który udało mi się kupić w Holandii i który praktycznie przez większość miesiąca był elementem codziennego makijażu, uznałam początkowo za zbyt ciepły i nie nadający się dla chłodnej blondynki. O dziwo całkiem ładnie stopił się z resztą makijażu i bardzo spodobało mi się, jak wyglądał na policzkach.
Przy okazji zakupów w Sephorze dostałam próbkę maskary Le Volume de Chanel. Od początku bardzo spodobała mi się jej 'najeżona' szczoteczka, jednak efekt, jaki tusz dał na moich rzęsach nie był powalający (czego spodziewałam się po maskarze przekraczającej magiczny próg 100zł). Próbka odleżała swoje w szufladzie i niedawno postanowiłam do niej wrócić. Tym razem rezultat o wiele bardziej mnie zadowolił, na tyle, że nie rozstawałam się z nią przez cały kwiecień. Na razie nie sądzę jednak, bym miała sięgnąć po pełnowymiarowe opakowanie, głównie ze względu na cenę, ale być może kiedyś, kiedy najdzie mnie ochota na odrobinę szaleństwa - czemu nie? :).
Nie bardzo wiem z czego to wynika, jednak moje cienie pod oczami stały się ostatnio intensywniejsze. Potrzebowałam czegoś, co zneutralizuje ich niebiesko-fioletowy odcień, szczególnie w wewnętrznych kącikach i tu z pomocą przyszedł mi korektor Bobbi Brown w odcieniu Light Peach. Jest dość ciężki i tłustawy w konsystencji, więc wystarczy dosłownie odrobina, żeby ładnie przykryć cienie.
Dajcie znać co Wam przypadło do gustu w minionym miesiącu :).
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło,
Kasia.
A niedawno jeszcze pisałaś u mnie, że Alluring Rose Ci nie podszedł - fajnie, że jednak się przekonałaś :) Sama krążyłam w okół niego na promocji w Rossmanie, ale w końcu odłożyłam. Teraz żałuję oczywiście :/
OdpowiedzUsuńNo właśnie, całe szczęście, że zmieniłam zdanie :) Może następnym razem go złapiesz :)
UsuńMoja żona używa właśnie tych róży od Maxa Factora i jest nimi zachwycona.
OdpowiedzUsuń