czwartek, 2 lipca 2015

Ulubieńcy maja i czerwca 2015.

Witajcie!

   Pomimo faktu, że w dzisiejszym poście goszczą ulubieńcy z aż dwóch miesięcy, nie ma tu zbyt wiele produktów. Wynika to głównie z tego, że wraz z nadejściem lata moja pielęgnacja i makijaż uległy znacznemu uproszczeniu – jest gorąco, świeci słońce, gdzieś po drodze wypadła sesja, kradnąc mi przy okazji znaczną część doby – chcę teraz dać mojej skórze trochę oddechu i nie męczyć jej zbędnymi warstwami makijażu. Ostatnio sama z siebie wygląda zdrowiej i bardziej promiennie niż kiedykolwiek, więc czemu by z tego nie skorzystać :).









   W tym momencie w ogóle nie używam podkładu, jednak w maju i na początku czerwca moim numerem jeden był L’Oreal Infallible Matte w najjaśniejszym odcieniu. Nie spodziewałam się po nim aż takiej trwałości i bardzo pozytywnie zaskoczona byłam tym, jak świetnie wyglądał na mojej skórze. Dodatkowo nie spowodował żadnego wysypu zaskórników więc chwała mu za to!

   Pewnie już macie dość czytania i słuchania w kółko wszędzie o tym produkcie, jednak nic nie poradzę na to, że jest naprawdę AŻ tak dobry i warty tego, żeby Wam o nim wspominać – róż Max Factor Creme Puff Blush w odcieniu Nude Mauve to mój ulubieniec od dwóch miesięcy i szczerze przyznam, że nie spodziewam się, aby w najbliższym czasie coś miało to zmienić.

   228 Crease od Zoevy oraz Inglot 45S to jedyne pędzle do oczu jakich ostatnio używam. Oba są duże i puchate, idealne do szybkiego nakładania i rozcierania cieni. Pędzel z Inglota jest naprawdę ciekawy bo rzadko podobny rozmiar i kształt pędzla występuje w ofercie firm z niskich i średnich półek cenowych, podobne pędzle ma w ofercie Bobbi Brown oraz np. Hakuhodo. Jest świetny do ostatecznego łączenia i rozmywania cieni lub jeżeli po prostu chcecie szybko rozetrzeć pojedynczy cień, wystarczy kilka ruchów i wszystko wygląda perfekcyjnie. Do tego jest niesamowicie miękki.

   Sesja jest bezlitosna i to głównie przez nią mój czas na makijaż był ostatnio skutecznie ograniczony. W związku z tym potrzebowałam czegoś szybkiego a jednocześnie efektywnego – cień z Inglota o numerze 406 był ( i nadal jest) strzałem w dziesiątkę. Idealnie podbija niebieski kolor tęczówki, wygląda wyjątkowo letnio i świetnie podkreśla oko. On i maskara – perfecto.

   Wielki powrót do naturalności objął również pielęgnację włosów i ostatnio zrezygnowałam z wyciągania ich na szczotkę. Jest gorąco, wieczorami byłam bardzo zmęczona – ostatnią rzeczą na jaką miałam czas i ochotę było 20-sto minutowe suszenie/gimnastyka ze szczotką i włosami długości 70 cm (mamo, potrzebuje fryzjera). Żeby łatwiej było mi doprowadzić fale do stanu względnej atrakcyjności z pomocą przyszedł mi spray z solą morską Toni&Guy. Ujarzmiał je i definiował skręt jednocześnie dając ten niesforny, plażowy wygląd.

   To wszyscy moi ostatni ulubieńcy, jak zwykle dajcie znać, czy używałyście któregoś z tych produktów :).
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło,

Kasia.

3 komentarze:

  1. Niestety nie znam żadnego z tych produktów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jestem zakochana w tych różach z MF :)
    Mam odcień Lavish Mauve i odkąd go kupiłam, używam codziennie! Już nawet zrobił się całkiem płaski ;)
    To świetne róże i z chęcią wypróbuję jeszcze inne odcienie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie spray z solą morską niestety absolutnie się nie sprawdził i spodziewałam się zupełnie innego efektu. Z drugiej strony może jednak nie jest odpowiedni do mojego typu włosów.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :).

Bardzo proszę o niedodawanie linków służących autopromocji w komentarzach, każdy tego typu wpis będzie usuwany.