niedziela, 3 lipca 2016

Ulubieńcy maja i czerwca 2016.

Witajcie!





   Po morderczej sesji, projektach, remoncie v. 2 i zasłużonej chwili odpoczynku przychodzę dziś do Was z małym updatem i ulubieńcami maja i czerwca. Zapraszam!



   Mówi się, że to kobiety obdarzone zostały podzielną uwagą, jednak ja w niektórych sytuacjach zdecydowanie jestem typem zadaniowca, który jak się już za coś bierze, to przeważnie oddaje się temu całkowicie. Sprawdza się to na pewno w przypadku uczelnianych spraw, kiedy trzeba robić wszystko na raz i doba robi się za krótka. Sen i jedzenie z reguły schodzą na dalszy plan, nic więc dziwnego, że to samo dzieje się z aspektami życia blogerki kosmetycznej. Nie narzekam, praca się zdecydowanie opłaciła, bo pierwszy semestr magisterki skończyłam ze średnią 4,96, z czego mam niemałą satysfakcję (kujon alert :D) i teraz z czystym sumieniem powracam do mojej blogowej pasji. Poniżej możecie zobaczyć, czym między innymi zajmujemy się na Architekturze Wnętrz, czyli mój projekt lampy z wzornictwa.





   Całym tym nieskromnym wstępem dążę do tego, że w mojej pielęgnacji nie zmieniło się zbyt wiele, po pierwsze z braku czasu, po drugie dlatego, że w obecnej formie sprawdza się u mnie znakomicie i nie potrzebuję większych zmian. (Dajcie znać, jeżeli chcielibyście w przyszłości zobaczyć tutaj post z moją codzienną pielęgnacją :) ). To w sferze makijażu występuje u mnie zawsze większa rotacja, dlatego prawdopodobnie po raz kolejny, to ona zdominowała ulubieńców miesiąca.
Do rzeczy :).








   Matowe pomadki Golden Rose – nie mam im praktycznie nic do zarzucenia, według mnie są genialne. Przepiękne kolory, długa trwałość i głęboki mat. Są, jak na matowe pomadki w płynie, dość komfortowe w noszeniu, jednak wiadomo, że taka formuła zawsze delikatnie wysusza i wymaga dobrej kondycji ust. Na ich korzyść przemawia estetyczne opakowanie, wygodny aplikator i stosunek jakości do ceny. Odcienie, które posiadam to nr 1 – jasny brzoskwiniowy nude-róż oraz 4 – intensywny róż wpadający prawie w czerwień. Zdecydowanie czaję się na więcej.

   Różo-bronzer The Balm Desert to według mnie idealny bronzer dla blondynek, dlatego właśnie stosuję go do ocieplania twarzy. Rzeczywiście ma różowo-czerwonawe tony, dzięki czemu wygląda bardzo naturalnie, jednak są one na tyle wyważone, że w roli bronzera sprawdza się genialnie. Trwałość, jak to u The Balm, jest świetna, nawet na mojej mieszanej cerze utrzymuje się długie godziny. Planuję pokazać go Wam niedługo z bliska.

   O hydrolacie rumiankowym Eco Spa wspominałam ostatnio w poście z nowościami KLIK. Bardzo fajnie odświeża, rzeczywiście łagodzi zaczerwienienia i pomaga uporać się z opuchnięciami. Dodatkowym plusem są atomizery, które oddzielnie można zamówić za grosze na stronie producenta. Pasują jak ulał do niewielkiego gwintu buteleczki, nic się nie wylewa. Są bardzo dobrej jakości i uwalniają delikatną mgiełkę, zdecydowanie nie ma tu mowy o zbyt dużych kroplach. Jedyne, co zwłaszcza na początku mi przeszkadzało, to zapach hydrolatu – bardzo intensywny i szczerze mówiąc niezbyt przyjemny, jednak z czasem udało mi się do niego przyzwyczaić.





   Ciemniejszy cień w kredce Bell nr 4, o którym pisałam w przedostatnim poście, podbił moje serce na calusieńki maj. Używałam go codziennie bez przerwy ze względu na piękny odcień i wygodę aplikacji. Świetnie się blenduje i rozprowadza, jest niesamowicie trwały i co najważniejsze, cudownie wygląda.

   Maskarę Bobbi Brown Smokey Eye Mascara dostałam przy okazji zamówienia w Douglasie i pewnie gdyby nie to, raczej bym jej nie wypróbowała. Jak dla mnie jest to produkt ‘wszystko w jednym’. Ciężko mi o niej powiedzieć cokolwiek negatywnego – wydłuża, przy jednej warstwie potrafi zbudować widoczną objętość, nie kruszy się, nie rozmazuje, nie robi grud, nie skleja i ładnie rozdziela. Używam jej nieprzerwanie od dwóch miesięcy i pomimo swojego mini rozmiaru, nie zauważyłam żadnych oznak wysychania. Mam nadzieję, że pocieszę się nią jeszcze co najmniej przez miesiąc.

   Ostatni ulubieniec na blogu pojawiał się już nie raz, jednak pałam do tych perfum taką miłością, że zdecydowanie zasługują na to, żeby zagościć tu jeszcze raz. Bvlgari Mon Jasmin Noir L’Eau Exquise to mój ukochany letni zapach. Jest wyjątkowy, świeży, zielony, soczysty i niesamowicie trwały. Jeżeli lubicie ogródki Hermesa i nie znacie zapachu Bvlgari – powąchajcie koniecznie. Szczerze mówiąc uważam, że są to bardzo niedocenione perfumy, a szkoda, kompozycja jest wybitna.


Dajcie znać, czy któryś z tych produktów również podbił Wasze serca,
Kasia :).

8 komentarzy:

  1. Wzór lampy bardzo pomysłowy :) Nie kojarzę niestety ani jednego produktu, prócz hydrolatu, ostatnio coraz więcej osób poleca hydrolaty więc chyba najwyższy czas się na nie skusić :) Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaglądałam do Ciebie ostatnio i zastanawiałam się gdzie się podziewasz :) Zazdroszczę po cichu tej architektury wnętrz, super kierunek i widać, że jesteś w tym dobra :)

    Odnośnie hydrolatu rumiankowego - one wszystkie chyba tak mają, niezależnie od producenta, ten z MDM też jest bardzo ... dla wytrwałych :)

    Chętnie poczytam i pooglądam post z codzienną pielęgnacją! Piękne zdjęcia, jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lampa mi się bardzo podoba! Kiedyś chciałam iść na architekturę wnętrz, ale nie wyszło ;)
    Pomadkom GR przyjrzę się w PL :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję tak wysokiej średniej ocen:). Bardzo mi się podoba projekt lampy:). Masz talent:).

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznam, że nie miałam styczności z Twoimi ulubieńcami ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Widać, że masz talent :) Miałam z Eco Spa hydrolat, ale z kwiatu pomarańczy i bardzo go lubiłam. Co prawda nie posiadałam pompki, ale to nie zdołało mnie zniechęcić do niego :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Na pomadki GR i cień Bell na pewno się skuszę. Zaciekawił mnie również tusz, wpisuję go na wishlistę :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :).

Bardzo proszę o niedodawanie linków służących autopromocji w komentarzach, każdy tego typu wpis będzie usuwany.