Witajcie!
Jeszcze kilka
dobrych lat temu moja świadomość na temat bezpiecznego opalania była
praktycznie zerowa – potrafiłam leżeć godzinami na słońcu smarując się
najniższymi faktorami, lub nie smarując się nimi w ogóle. Nie potrafię zliczyć
ile razy moja skóra, w tym skóra na twarzy, przybierała kolor buraczanej
czerwieni, ile razy cierpiałam katusze bo piekło nie do wytrzymania i ile razy
schodziła mi skóra jakbym zrzucała wylinkę. To nawet nie brzmi atrakcyjnie, nie
mówię już o wyglądzie (chociaż wtedy wydawało mi się, że czerwona twarz równa
się sexy opalenizna a la J.Lo). Nie jestem filtrowym freakiem i nie smaruję
twarzy 50-tką kilka razy dziennie w panice przed zmarszczkami, jednak, pewnie
jak większość z Was, lubię przybrązowioną skórę latem, obecnie potrafię jednak
osiągnąć zamierzony efekt o wiele bezpieczniej.
Do tego służą mi
samoopalacze – kiedyś kojarzone jedynie z odcieniem wściekłej pomarańczy,
będące dla mnie totalną abstrakcją, dziś wielbione na całym świecie. Nadal lubię
się opalać na słońcu, jednak kiedy już to robię, robię to z głową i używam wysokich
filtrów – na twarzy przeważnie ląduje SPF 50 – Anthelios XL, La Roche Posay,
Photoderm Max Biodermy lub Capital Soleil, Vichy (żaden z nich nie jest moim
ideałem głównie ze względu na rodzaj cery, który posiadam (mieszana/tłusta)),
na ciele SPF 25-30.
Używanie
samoopalaczy obrosło już w legendy, które są głównym powodem strachu przed ich stosowaniem
– że po użyciu bardziej będziemy przypominać marchew niż człowieka, że nie da
się ich nałożyć bez nieestetycznych smug i tak dalej, i tak dalej. Technologia
w kosmetyce bardzo poszła do przodu i pod warunkiem, że sięgniemy po dobry
samoopalacz, naprawdę nie ma powodu do strachu. Wystarczy odrobina wprawy i
cierpliwości a efekt jaki osiągniemy będzie zdecydowanie szybszy, bardziej
bezpieczny dla skóry i co najmniej równie zadowalający jak ten uzyskany po
kilku dniach opalania na słońcu.
Jak przygotowuję moją skórę?
1. Kąpiel + złuszczanie + depilacja.
Żeby zapewnić sobie
‘dobre podłoże’ pod samoopalacz, najpierw pozbywam się martwego naskórka. W ten
sposób jestem pewna, że ze swojej strony zrobiłam wszystko, żeby zapewnić sobie
równomierną opaleniznę (reszta zależy już od użytego produktu i sposobu jego
nakładania). Na tym etapie rezygnuję ze standardowych peelingów i sięgam po
rękawicę z juty lub szczotkę, którą wykonuję szczotkowanie ciała. Dlaczego?
Często peelingi zawierają olejki lub substancje nawilżające. Na nawilżonej lub
natłuszczonej skórze uzyskamy o wiele słabszy efekt, dodatkowa bariera na
skórze znacznie utrudni samoopalaczowi działanie, na czym nie do końca mi
zależy. Szczotki lub rękawicy używam przeważnie na sucho, następnie wchodzę pod
prysznic (samoopalacz nakładamy na suchą i oczyszczoną skórę).
Po złuszczeniu, w
trakcie kąpieli sięgam po maszynkę do golenia. Sztuczna opalenizna powstaje w
wyniku reakcji substancji ‘opalającej’ zawartej w samoopalaczu z naszą skórą i
w przeciwieństwie do naturalnej, znajduje się na powierzchni, dlatego golenie
wykonuję wcześniej, aby nie uszkodzić późniejszej opalenizny.
2. Nawilżanie
Łokcie, nadgarstki,
dłonie, kolana, kostki czy stopy to partie, które najbardziej i najszybciej
łapią kolor. Nie jest to pożądany efekt, dlatego przed aplikacją samoopalacza
nakładam na nie balsam nawilżający.
3. Aplikacja
Do nakładania
samoopalacza zawsze używam zabezpieczenia na dłonie – jeżeli nie mam rękawicy
ze specjalnej gąbki, tzw. tanning mitt, sięgam po gumowe rękawice – w ten
sposób dłonie nie będą ciemniejsze od reszty ciała.
Aplikację zaczynam zazwyczaj od dołu czyli od
łydek. Najpierw dokładnie rozprowadzam na nich produkt, najlepiej ruchami
okrężnymi lub posuwistymi od dołu do góry, rozcierając wszystko najlepiej jak
potrafię, dopiero później resztkę produktu pozostałą na rękawicy delikatnie
wcieram w kostki i stopy, analogicznie postępuję z rękami i dekoltem. Przy
aplikacji pracuję ‘sekcjami’ – najpierw jedna łydka, później druga i tak dalej
– najpierw pokrywam daną część ciała samoopalaczem i od razu dokładnie go
wsmarowuję. Ważne jest aby na dane partie ciała nałożyć taką samą ilość
produktu – np. po trzy pompki na każdą nogę itd, dzięki temu nasycenie koloru
będzie równomierne. Warto działać szybko i dokładnie, rozcierać, rozcierać i
jeszcze raz rozcierać, uważając, żeby nigdzie nie zostało niechciane
nagromadzenie produktu, które zafunduje nam ciemniejsze plamy. Kiedy już
pokryję całe ciało produktem, czekam chwilę aż wszystko dokładnie wyschnie,
ubieram się i wracam do swoich czynności, następnie zmywam produkt 4-8 godzin
później (w zależności od tego, co jest napisane na opakowaniu). Warto cały
proces wykonać wieczorem i po aplikacji założyć coś, czego nam nie szkoda –
niektóre samoopalacze potrafią brudzić. Osobiście zazwyczaj nakładam
samoopalacz wieczorem i zmywam go rano. Mój ulubieniec to St. Tropez, który ma
przepiękny oliwkowy odcień, nie zabija swoim ‘smrodkiem’, schodzi bardzo równomiernie
i nie brudzi ubrań. Po wyciśnięciu ma ciemny kolor, dzięki czemu łatwiej się
nakłada – widać, gdzie został już nałożony, a gdzie jeszcze nie.
4. Co dalej?
Samoopalacz
nakładam przeważnie przez kilka wieczorów z rzędu, do uzyskania pożądanego
koloru (St. Tropez jest dość subtelny), następnie raz – dwa razy w tygodniu dla
jego podtrzymania. Warto również systematycznie nawilżać skórę, wtedy efekt
utrzyma się dłużej i kolor będzie schodził bardziej równomiernie, bez plam.
Jak to zazwyczaj bywa – nie od razu wychodzi idealnie,
jednak nie warto się zrażać. Do tej pory zdarza mi się narobić sobie plam,
jednak uważam, że jest to niska cena, jaką trzeba zapłacić za piękną,
bezpieczną opaleniznę :).
Używacie samoopalaczy? Jakie są Wasze ulubione?
Kasia :)
ja używam regularnie w sezonie wiosenno letnim :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam SunOzone z Rosmanna, balsam brązujący Dove i mus z Avon :)
na twarz idelanie sprawdzają się kropelki Collistar :)
Na kropelki z Collistar czaję się już od lat :)
UsuńJa mam aktualnie spray z Rimmel, całkiem ok, ale będę szukać innego - chyba przyjrzę się St.Tropez :)
OdpowiedzUsuńJa mam zawsze problem z łokciami, nadgarstkami....nawet jak złuszczę skórę i zrobię wszystko jak trzeba, zawsze wychodzą mi plamy, chociaż nie duże. Będę jednak walczyć ;)
Nie lubię się opalać, zresztą promieniowanie UV nie wpływa zbyt dobrze na skórę dlatego też nawet gdy mam okazję to bardzo rzadko wyleguję się na słońcu. Po samoopalacze sięgam natomiast przez cały rok, to już mojej totalne must-have. Obecnie do ciała najlepiej służą mi krople Clarins, a do twarzy Face Tan Water, oba produkty nie pozostawiają plam, ścierają się równomiernie i dają bardzo naturalny kolor opalenizny.
OdpowiedzUsuńKusi mnie bardzo ta pianka St. Tropez, jednak chyba najpierw skuszę się na balsam samoopalający Eco Tan :)