wtorek, 24 maja 2016

Jak przygotowuję swoją skórę na lato? x Tanning Routine.

   

Witajcie!






   Jeszcze kilka dobrych lat temu moja świadomość na temat bezpiecznego opalania była praktycznie zerowa – potrafiłam leżeć godzinami na słońcu smarując się najniższymi faktorami, lub nie smarując się nimi w ogóle. Nie potrafię zliczyć ile razy moja skóra, w tym skóra na twarzy, przybierała kolor buraczanej czerwieni, ile razy cierpiałam katusze bo piekło nie do wytrzymania i ile razy schodziła mi skóra jakbym zrzucała wylinkę. To nawet nie brzmi atrakcyjnie, nie mówię już o wyglądzie (chociaż wtedy wydawało mi się, że czerwona twarz równa się sexy opalenizna a la J.Lo). Nie jestem filtrowym freakiem i nie smaruję twarzy 50-tką kilka razy dziennie w panice przed zmarszczkami, jednak, pewnie jak większość z Was, lubię przybrązowioną skórę latem, obecnie potrafię jednak osiągnąć zamierzony efekt o wiele bezpieczniej.


   Do tego służą mi samoopalacze – kiedyś kojarzone jedynie z odcieniem wściekłej pomarańczy, będące dla mnie totalną abstrakcją, dziś wielbione na całym świecie. Nadal lubię się opalać na słońcu, jednak kiedy już to robię, robię to z głową i używam wysokich filtrów – na twarzy przeważnie ląduje SPF 50 – Anthelios XL, La Roche Posay, Photoderm Max Biodermy lub Capital Soleil, Vichy (żaden z nich nie jest moim ideałem głównie ze względu na rodzaj cery, który posiadam (mieszana/tłusta)), na ciele SPF 25-30.
   
   Używanie samoopalaczy obrosło już w legendy, które są głównym powodem strachu przed ich stosowaniem – że po użyciu bardziej będziemy przypominać marchew niż człowieka, że nie da się ich nałożyć bez nieestetycznych smug i tak dalej, i tak dalej. Technologia w kosmetyce bardzo poszła do przodu i pod warunkiem, że sięgniemy po dobry samoopalacz, naprawdę nie ma powodu do strachu. Wystarczy odrobina wprawy i cierpliwości a efekt jaki osiągniemy będzie zdecydowanie szybszy, bardziej bezpieczny dla skóry i co najmniej równie zadowalający jak ten uzyskany po kilku dniach opalania na słońcu.



Jak przygotowuję moją skórę?


1. Kąpiel + złuszczanie + depilacja.

   Żeby zapewnić sobie ‘dobre podłoże’ pod samoopalacz, najpierw pozbywam się martwego naskórka. W ten sposób jestem pewna, że ze swojej strony zrobiłam wszystko, żeby zapewnić sobie równomierną opaleniznę (reszta zależy już od użytego produktu i sposobu jego nakładania). Na tym etapie rezygnuję ze standardowych peelingów i sięgam po rękawicę z juty lub szczotkę, którą wykonuję szczotkowanie ciała. Dlaczego? Często peelingi zawierają olejki lub substancje nawilżające. Na nawilżonej lub natłuszczonej skórze uzyskamy o wiele słabszy efekt, dodatkowa bariera na skórze znacznie utrudni samoopalaczowi działanie, na czym nie do końca mi zależy. Szczotki lub rękawicy używam przeważnie na sucho, następnie wchodzę pod prysznic (samoopalacz nakładamy na suchą i oczyszczoną skórę).
   Po złuszczeniu, w trakcie kąpieli sięgam po maszynkę do golenia. Sztuczna opalenizna powstaje w wyniku reakcji substancji ‘opalającej’ zawartej w samoopalaczu z naszą skórą i w przeciwieństwie do naturalnej, znajduje się na powierzchni, dlatego golenie wykonuję wcześniej, aby nie uszkodzić późniejszej opalenizny.


2. Nawilżanie

   Łokcie, nadgarstki, dłonie, kolana, kostki czy stopy to partie, które najbardziej i najszybciej łapią kolor. Nie jest to pożądany efekt, dlatego przed aplikacją samoopalacza nakładam na nie balsam nawilżający.


3. Aplikacja

   Do nakładania samoopalacza zawsze używam zabezpieczenia na dłonie – jeżeli nie mam rękawicy ze specjalnej gąbki, tzw. tanning mitt, sięgam po gumowe rękawice – w ten sposób dłonie nie będą ciemniejsze od reszty ciała.  
   Aplikację zaczynam zazwyczaj od dołu czyli od łydek. Najpierw dokładnie rozprowadzam na nich produkt, najlepiej ruchami okrężnymi lub posuwistymi od dołu do góry, rozcierając wszystko najlepiej jak potrafię, dopiero później resztkę produktu pozostałą na rękawicy delikatnie wcieram w kostki i stopy, analogicznie postępuję z rękami i dekoltem. Przy aplikacji pracuję ‘sekcjami’ – najpierw jedna łydka, później druga i tak dalej – najpierw pokrywam daną część ciała samoopalaczem i od razu dokładnie go wsmarowuję. Ważne jest aby na dane partie ciała nałożyć taką samą ilość produktu – np. po trzy pompki na każdą nogę itd, dzięki temu nasycenie koloru będzie równomierne. Warto działać szybko i dokładnie, rozcierać, rozcierać i jeszcze raz rozcierać, uważając, żeby nigdzie nie zostało niechciane nagromadzenie produktu, które zafunduje nam ciemniejsze plamy. Kiedy już pokryję całe ciało produktem, czekam chwilę aż wszystko dokładnie wyschnie, ubieram się i wracam do swoich czynności, następnie zmywam produkt 4-8 godzin później (w zależności od tego, co jest napisane na opakowaniu). Warto cały proces wykonać wieczorem i po aplikacji założyć coś, czego nam nie szkoda – niektóre samoopalacze potrafią brudzić. Osobiście zazwyczaj nakładam samoopalacz wieczorem i zmywam go rano. Mój ulubieniec to St. Tropez, który ma przepiękny oliwkowy odcień, nie zabija swoim ‘smrodkiem’, schodzi bardzo równomiernie i nie brudzi ubrań. Po wyciśnięciu ma ciemny kolor, dzięki czemu łatwiej się nakłada – widać, gdzie został już nałożony, a gdzie jeszcze nie.

4. Co dalej?

   Samoopalacz nakładam przeważnie przez kilka wieczorów z rzędu, do uzyskania pożądanego koloru (St. Tropez jest dość subtelny), następnie raz – dwa razy w tygodniu dla jego podtrzymania. Warto również systematycznie nawilżać skórę, wtedy efekt utrzyma się dłużej i kolor będzie schodził bardziej równomiernie, bez plam.


Jak to zazwyczaj bywa – nie od razu wychodzi idealnie, jednak nie warto się zrażać. Do tej pory zdarza mi się narobić sobie plam, jednak uważam, że jest to niska cena, jaką trzeba zapłacić za piękną, bezpieczną opaleniznę :).


Używacie samoopalaczy? Jakie są Wasze ulubione? 
Kasia :)




4 komentarze:

  1. ja używam regularnie w sezonie wiosenno letnim :)
    uwielbiam SunOzone z Rosmanna, balsam brązujący Dove i mus z Avon :)
    na twarz idelanie sprawdzają się kropelki Collistar :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam aktualnie spray z Rimmel, całkiem ok, ale będę szukać innego - chyba przyjrzę się St.Tropez :)
    Ja mam zawsze problem z łokciami, nadgarstkami....nawet jak złuszczę skórę i zrobię wszystko jak trzeba, zawsze wychodzą mi plamy, chociaż nie duże. Będę jednak walczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubię się opalać, zresztą promieniowanie UV nie wpływa zbyt dobrze na skórę dlatego też nawet gdy mam okazję to bardzo rzadko wyleguję się na słońcu. Po samoopalacze sięgam natomiast przez cały rok, to już mojej totalne must-have. Obecnie do ciała najlepiej służą mi krople Clarins, a do twarzy Face Tan Water, oba produkty nie pozostawiają plam, ścierają się równomiernie i dają bardzo naturalny kolor opalenizny.
    Kusi mnie bardzo ta pianka St. Tropez, jednak chyba najpierw skuszę się na balsam samoopalający Eco Tan :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz :).

Bardzo proszę o niedodawanie linków służących autopromocji w komentarzach, każdy tego typu wpis będzie usuwany.