…Czyli o tym, jak odkryć i zaakceptować w sobie masochistę.
Oczywiście na
początku przydałby się w ogóle jakiś disclaimer, głównie z szacunku do osób,
które dawno dawno temu czytały tu posty o tematyce urodowej (halo, halo, jest
tu jeszcze ktoś?). Pomyślicie sobie – Kaśka, o co Ci w ogóle kaman, najpierw
kosmetyki a tutaj raptem jakieś wnętrzarskie wannabe, zdecyduj się dziewczyno,
albo jedno, albo drugie. Albo wcale (tak jak to było przez te ostatnie parę
miesięcy). Prawda jest taka, że niektóre tematy po prostu z czasem przestały
sprawiać mi taką przyjemność jak dawniej, życie zweryfikowało swoje a zmuszać
się do czegokolwiek? Nie ma sensu, niczego dobrego z tego nie będzie.
Oczywiście co jakiś
czas obija mi się echem po głowie temat posta takiego czy innego, i planowałam
wrócić z wielkim hukiem i fanfarą (żeby to raz), ale to wymagałoby pewnego
zobowiązania i systematyczności, a robić z gęby cholewę…?
Nie, nie przekwalifikowałam się, jak to mówią – jedna
jaskółka wiosny nie czyni – i tak samo jeden post o tematyce wnętrzarskiej nie
czyni mnie taką właśnie blogerką, ale hej, nigdy nie mów nigdy, w końcu
wnętrzami zajmuję się na co dzień. Po prostu – zero deklaracji, od tej pory
zamierzam (czasami…) pisać wyłącznie o tym, co interesuje mnie tak szczerze. I
jak pisała autorka jednej z wielu bezużytecznych książek na polskim rynku
literackim, traktującej o jakimś magicznym sposobie na sprzątanie (btw. żaden taki nie istnieje): będzie sprawiało mi szczęście.
Dziś mam dla Was post, który wyszedł naprawdę spontanicznie. Zupełnie nieplanowanie. Wykiełkował w mojej głowie przy okazji wizyty w szmateksie, kiedy to w krwawej i siniakogennej bitwie na łokcie i wieszaki wygrałam skórzaną kurtkę za bajońską cenę słownie DWÓCH POLSKICH ZŁOTYCH.
(Walki nie było. Po prostu fuksło się.)
Z racji tego, że obecnie w trendach (a w moim sercu od
zawsze) jest klimat boho, od początku doskonale wiedziałam co powstanie z tej
maszkary. Inspiracją były zdecydowanie klimaty marokańskie, etno, frędzle,
ozdobne przeszycia. Minimalizm, jakkolwiek bym się nie oszukiwała, nie jest dla
mnie, ja po prostu kocham być EKSTRA.
Poducha może mieć tak naprawdę cztery oblicza, bo obie jej
strony są różne, dodatkowo centralnie umieszczone frędzle można wyeksponować
albo przerzucić na drugą stronę. Albo nie wszywać ich wcale, wszystko zależy od
Was. To samo tyczy się strony ‘patchworkowej’ – tyle wzorów do wyboru ile gwiazd
na niebie – pasy krótsze, dłuższe, szyte po skosie, na prosto, w jodełkę, plecionka
a’la makatka, i te pe, i te de. Ogranicza Was tylko Wasza wyobraźnia i…ilość
materiału, of kors.
Od początku wiedziałam, że przynajmniej jedna strona poduszki
ma się składać z czterech równych kwadratów (tutaj chyba raczej prostokątów),
to było moje pierwotne założenie, od którego wszystko się zaczęło. Na moje
szczęście plecy kurtki miały już takie przeszycie – posłużyło mi ono do
wyznaczenia kształtu i rozmiaru poduchy, bo nie jest to standardowy wymiar. Z
reszty pozostałego materiału powstała druga strona poduchy, ale zacznijmy może
od jakichś bardziej praktycznych informacji.
Potrzebujemy:
- Igły do skóry (robią różnicę)
- Gruba nić, najlepiej w dwóch kolorach (np. nici marki Gutermann)
- Coś do odmierzania (centymetr krawiecki, ekierki, łokcie czy np. czyjaś stopa)
- Szpilki krawieckie
- Rozpruwak
- Nożyczki
- Coś do rysowania (beżowa kredka do oczu sprawdza się genialnie, polecam)
- Suwak (początkowo miałam zszyć wszystko na ‘głucho’, po co się nadto wysilać, ale jednak warto się pomęczyć, polecam suwak kryty)
- Skóra naturalna lub ekologiczna
- Coś do dezynfekcji i na odwagę (wódka, spirytus…)
‘Jakieś igły do skóry, zwykłymi dam radę.’ Jeśli przyjdzie
Wam taka myśl do głowy możecie z automatu puknąć się w czoło, bo uwierzcie mi,
nie dacie. Niezależnie od tego, czy uda Wam się dorwać skórę cieńszą czy
grubszą – skóra to skóra, nie lubi być kłuta. Igły do skóry mają specjalną,
zaostrzoną, trójboczną końcówkę, która wchodzi w nią jak w masło, dzięki
czemu, przy odrobinie włożonej siły, szycie skóry staje się nieco mniej
upierdliwe. W naszą własną, żywą skórę też wchodzą bezproblemowo, dlatego warto
sobie z czasem uświadomić, że masochizm może być jednak przyjemny, żeby nie
rzucić wszystkiego w cholerę na samym początku.
Tak samo sprawa się ma jeśli chodzi o nici do skóry – nie
warto oszczędzać, chyba, że lubicie jak cały Wasz wysiłek idzie na marne, nie
mnie oceniać.
Zaczynamy od wyprucia całej podszewki, do czego zdecydowanie
przyda się małe, sprytne urządzonko zwane rozpruwakiem. Pozbywamy się
wszystkiego co zbędne – gąbek, poduszek, taśmy do podklejania. Całość rozczłonkowujemy
- odpruwamy rękawy, kołnierz, plecy i przednie poły. Rozpruwamy elementy szyte
podwójnie. Im więcej płaskich kawałków materiału, tym oczywiście lepiej.
Dla świętego spokoju i głównie po to, żeby moja chora
wyobraźnia przestała serwować mi obrazy przedstawiające gigantyczne kolonie
wszelakiej maści zarazków i bakterii postanowiłam skórę wyczyścić. Jak wiadomo,
skóry moczyć nie należy, chyba że zależy Wam, żeby pociemniała i zrobiła się
sztywna i twarda. Po raz kolejny nie oceniam. To jednak nie był efekt, o który
mi chodziło i sięgnęłam po stary dobry spirytus, którym przetarłam skórę z obu
stron. Jak widać warto było. Mogłam to jednak zrobić zanim moje dłonie od ciągłego
mycia zaczęły zamieniać się w łapy Warana z Komodo.
Kiedy nasza skóra jest już czysta i mniej lub bardziej
pachnąca przystępujemy do wyznaczania powierzchni poduszki. Ja użyłam metody
starej jak świat i za pomocą dwóch ekierek, odnosząc się do czterech obecnych
już szwów wyrysowałam równy prostokąt przy pomocy kredki do rozjaśniania linii
wodnej marki Sephora. Jak widać na powyższym przykładzie potrafię efektywnie
łączyć ze sobą z pozoru niepowiązane dziedziny zainteresowań i pisać
jednocześnie o kosmetykach i wnętrzarskich diy. Dla chcącego nic trudnego a i zawsze
to dodatkowa pozycja do listy talentów.
Oczywiście wszystko wycinamy ze sporym marginesem błędu. Z
pierwszą częścią poduszki poszło gładko, druga będzie większym wyzwaniem, gdyż
właśnie w tym momencie skończył nam się wybór odpowiednio dużych kawałków
jednolitego materiału. I tu pojawia się metoda patchworkowa, w której to
zszywamy ze sobą pierdyliard kawałków skóry o wybranym przez siebie kształcie, przeklinając
przy tym dzień, w którym poświęciliśmy dwa przednie zęby w nierównej walce o
skórzaną kurtkę za 2 złote.
Z moich kalkulacji wynikło, że będę potrzebowała 40
trójkątów o wymiarach 10cm podstawy i 11cm wysokości. Szablon z grubej tektury
odrysowałam na kawałkach skóry tyleż właśnie razy i wycięłam z zapasem ok 0,5-1
cm. Nie polecam używać do tego nożyczek, które przewijają się na zdjęciach.
Owszem, ładnie wyglądają, ale palec wskazujący prawej ręki zdrętwiał mi na
kilka godzin. Bałam się, że mi odpadnie, a to jest przecież prawa ręka
architekta. O lewą bym się tak nie martwiła.
Wycięte trójkąty łączymy szpilkami w cztery rzędy po 10
sztuk, polecam jednak nie spinać całego rzędu na raz, tylko dopinać po jednym
kawałku, łatwiej nam będzie zachować spokój dzięki nie zaczepiającej się wiecznie
o szpilki nitce.
Do tego celu wybrałam sobie całkiem ozdobny ścieg na skrzyż,
do którego dobrałam nić jaśniejszą od koloru skóry. Ścieg tak samo pracochłonny
jak i wnerwiający. Nie łudźcie się proszę, że wyjdzie Wam równo. Gdyby miało
być równo szyłybyśmy to na maszynie. A to nie o to chodzi. Przecież liczy się
droga do celu, a nie sam cel…
Następnie zszywamy wszystkie rzędy ze sobą, tu jednak
niestety najlepiej spiąć szpilkami od razu całe pasy, dzięki temu obie strony
będą równomiernie poddawane naciąganiu i nagle nie okaże się, że każdy trójkąt
sobie - muszą się choć trochę schodzić w wierzchołkach.
Ja oczywiście jak to ja, przy takich pracach największy
raptus i szałaput rzeczpospolitej, najpierw zrobiłam, później pomyślałam. Okazało
się, że po docięciu krótszych brzegów do kształtu prostokąta zostają nam
‘dupki’ z przeszyciem łączącym rzędy trójkątów, których oczywiście nie
przetniemy, bo reszta się spruje. Przy zszywaniu poduszki chowamy dupki do
wewnątrz i udajemy, że:
a) tak miało być
b) tak naprawdę nigdy ich tam nie było.
Prościzna, nikt Wam do środka poduszki nie będzie zaglądał
(chyba, że teściowa). Jeśli jednak chcecie nauczyć się na moich błędach,
zacznijcie zszywanie od połowy trójkąta.
Następnie w krótszym boku poduszki na prawej stronie wyznaczamy
centralnie miejsce na wszycie zamka, 2 lub 3 centymetry krótsze od jego
długości. Podkładając brzegi materiału pod spód przypinamy je do suwaka i
zszywamy. Nie jest to tak trudne jak się wydaje, chociaż po obejrzeniu kilku
niezrozumiałych dla mnie tutoriali pt. ”jak wszyć zamek” i tak zrobiłam to po
swojemu. Jakoś wyszło.
Teraz już tylko z górki. Zainspirowana jedną z moich
ulubionych torebek, postanowiłam zrobić właśnie coś EKSTRA, stąd po bokach
pojawiły się długie, cienkie wszyte frędzle wycięte z pozostałych skrawków
skóry. Aktualnie zwisają sobie jeszcze takie nie przycięte, nie zdecydowałam
dokąd mają sięgać, muszą się chyba najpierw uleżeć. Tak z pół roku. W
centralnej części długiego boku natomiast zwisają dwa spore chwosty, inaczej
zwane również kutasami (tłum szaleje).
Wykonane na zasadzie podobnej do ‘firaneczki’ z papieru do
ćwiczenia wymowy spółgłosek (beztroskie dzieciństwo…). Do szerokiego paska
skóry doszywałam kolejno kilkanaście wąskich pasków a następnie jeden długi,
złożony na pół, na którym całość zwisała swobodnie ze środka poduchy. Zwijamy
wszystko w ślimaczka, przeszywamy i gotowe.
Na koniec dopasowujemy obie części, zszywamy i poduszka z
kutasami gotowa. Cudownie.
Z racji tego, że większość potrzebnych utensyliów posiadałam
w zapleczu swojego domu koszt takiej poszewki okazał się śmiesznie niski:
Materiał – 2 zł
Suwak kryty 30 cm – 4 zł
Nić Gutermann, 100m – ok 10 zł
Według kalkulatora wychodzi 16 zł. Jednak nawet jeśli
musicie kupić i igły, i więcej nici i upolujecie droższy materiał z odzysku –
obstawiam, że nie uda Wam się przekroczyć 30 zł. No chyba, że się wybitnie
postaracie.
Tak oto prezentuje się rezultat tej jakże morderczej, ale wybitnie satysfakcjonującej pracy:
Kasia.
No dobra pierwsza moja myśl jak zobaczyłam Cię w tej kurtce to była what the f*ck. Lubię boho ale to mi się kojarzy z kurtką mojej mamy którą nosiła jakieś 10 lat temu i nawet wtedy mi się nie podobała :) No ale jak zobaczyłam jakie cudo z niej wyczarowałaś to już czaję :D
OdpowiedzUsuńPodziwiam, ja bym pier**nĘła tą skórkową kataną przy pierwszym machnięciu nożyczkami i oddałabym do Cartitasu, tyle mam w sobie cierpliwości do robótek tego typu :D
OdpowiedzUsuńAle Tobie świetnie wyszło, brawa :)
Wyszło mega, bardzo oryginalnie :) Sama bym chciała taką poduszkę, ale DIY nie dla mnie ;)))
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tą poduszką, gratuluję talentu i kreatywności :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy pomysł na zrobienie poduszki ze starej kurtki.
OdpowiedzUsuńCzekam z zniecierpliwieniem na kolejny twój post :)
Bardzo cikawy sposób na poduszki.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :)
Super post. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńPosiadam akurat starą skórzaną kurtkę. Więc już zabieram się do pracy.
OdpowiedzUsuńO kurcze świetny pomysł i realizacja, bardzo mi się podoba ta poduszka.
OdpowiedzUsuń