piątek, 31 lipca 2015

Urodowe DIY - maseczka z płatków owsianych.

Witajcie!



   Obecnie na rynku kosmetycznym jest tak wiele produktów do pielęgnacji, że nadążenie za nowinkami i znalezienie czegoś odpowiedniego do naszych potrzeb bywa nie lada wyzwaniem. W całym tym ogromie kosmetyków i wish list sięgających do Księżyca i z powrotem często zapominamy jak wiele dobrodziejstw kryje się w naszych kuchniach. Moja skóra przeszła jakiś czas temu dość ciężki okres, była podrażniona i wyraźnie zmęczona, stres zrobił swoje. Pomyślałam sobie – ‘O nie, przecież nie mam żadnej maseczki łagodzącej…’. KONIEC ŚWIATA. Coś mnie jednak tknęło i zamiast do komputera pomaszerowałam na poszukiwania do lodówki. 

   Przypomniałam sobie o najprostszej (i prawdopodobnie najlepszej) domowej maseczce starej jak świat – maseczce z płatków owsianych. 









   Jej wykonanie i skład są naprawdę dziecinnie proste, ogromną zaletą jest też fakt, że prawdopodobnie w swojej kuchni macie już wszystko, czego Wam potrzeba:

- 2 łyżki stołowe płatków owsianych
- 4 łyżeczki mleka
- 1 łyżeczka płynnego miodu
- 2-3 krople olejku lawendowego



   Wszystkie składniki wystarczy zmieszać ze sobą w niewielkim naczyniu, odczekać kilka minut aż delikatnie zgęstnieje i voila, gotowe! Proporcje można śmiało modyfikować w zależności od tego, czy wolicie bardziej gęstą czy płynną wersję, zamiast mleka możecie użyć jogurtu naturalnego, kefiru, czy maślanki lub po prostu wody, jeżeli nie lubicie zapachu lawendy możecie z niej po prostu zrezygnować. Ja dodatkowo wolę lekko zmielić płatki, żeby ‘papka’ była bardziej jednorodna i nic nie odpadało mi z twarzy.  Wystarczy zostawić ją na twarzy (i dekolcie) na 10-15 minut.










Mleko jest źródłem wapnia i protein, które biorą udział w produkcji kolagenu i elastyny, przeciwutleniaczy i flawonoidów, nienasyconych kwasów tłuszczowych oraz kwasu mlekowego, który zwęża pory i delikatnie złuszcza naskórek

Płatki owsiane mają działanie oczyszczające, świetnie łagodzą wszelkie podrażnienia, zawierają dużą dawkę przeciwutleniaczy, zmiękczają i nawilżają skórę i przyspieszają jej regenerację

Miód ma właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne, wspaniale nawilża, łagodzi i regeneruje skórę, zawartość glikogenu sprawia, że ma on działanie ujędrniające, za to kwasy owocowe delikatnie złuszczają.

Olejek lawendowy ma działanie przeciwbakteryjne i antybiotyczne, więc jest idealny do walki z niedoskonałościami, pomaga innym substancjom wniknąć w głąb skóry, łagodzi ją i przyspiesza jej regenerację, wygładza i zapobiega powstawaniu zmarszczek. 








Efekt jest naprawdę powalający, moja twarz po użyciu tej maseczki była niesamowicie miękka, nawilżona, ukojona, pory lekko się zwęziły, koloryt się ujednolicił, podrażnienia zostały złagodzone. Cera wyglądała świeżo i promiennie.


Cudownie sprawdzi się zarówno w przypadku cery suchej i wrażliwej jak i mieszanej, czy tłustej. 

Dajcie znać czy lubicie domowe metody czy jednak wolicie gotowe produkty :).
Kasia.

niedziela, 26 lipca 2015

Ulubieńcy lipca 2015.

Witajcie!



   Jakimś cudem połowa wakacji już prawie za nami (dlaczego co roku to musi być tak samo szokujące?), lipiec dobiega końca, więc, jak co miesiąc, najwyższy czas na ulubieńców.

   Lato nie jest dla mnie dobrym czasem na eksperymenty kosmetyczne - wyjazdy, upały – wolę trzymać się tego, co znane i sprawdzone. Nie inaczej było w tym miesiącu, stąd niewielka ilość nowych produktów, jednak pomimo faktu, że używam ich już od długiego czasu pojawiają się na blogu po raz pierwszy.  






   Samoopalacz St. Tropez – bohater obecnego i minionego lata. Owszem, nie należy do najtańszych, jednak w tym wypadku cena równa się jakość. Daje przepiękny odcień opalenizny, w żadnym razie nie mający nic wspólnego z marchewką, jest wydajny, długo się utrzymuje i schodzi bardzo równomiernie.

   Krem do rąk, Pat&Rub z serii otulającej – pachnie po prostu OBŁĘDNIE, ciepło, słodko, wanilią i karmelem z delikatną nutką cytryny, która znika po czasie. Działanie jest również świetne, dobrze nawilża, szybko się wchłania i nie zostawia tłustej warstwy na skórze. Uwielbiam.

  ekoAmpułka 4, Pat&Rub to serum przeznaczone do cery trądzikowej. Świetnie nawilża, szybko się wchłania, nie zostawia żadnej lepkiej warstwy i tak, jak obiecuje producent, rzeczywiście zauważyłam, że delikatnie uregulował wydzielanie sebum. Dodatkowo delikatnie koi skórę. Świetny produkt.

   W tym miesiącu perfumami, po które sięgałam wyjątkowo często były te od Bvlgari, Mon Jasmin Noir, L’eau Exquise. Nie wydaje mi się, żeby miały zbyt wiele wspólnego z pierwotną wersją Mon Jasmin Noir, bardziej przypominają mi Ogród Nilowy Hermesa (od którego bardziej mi się podobają). Są bardzo letnie, zielone, świeże i trwałe. Nuty zapachowe to: pomelo, migdały, grejpfrut, jaśmin, herbata, biała herbata, białe piżmo, akord drzewny.


   Jeżeli widzieliście moje dwa poprzednie posty, ten ulubieniec pewnie nie będzie żadnym zaskoczeniem – Paleta Zoeva Cocoa Blend ‘nie schodzi’ z moich powiek od kiedy wzięłam je w swoje łapki :). 



Dajcie znać czy znacie którykolwiek z tych kosmetyków :). Jacy są Wasi ulubieńcy lipca?

Kasia.

wtorek, 21 lipca 2015

Makeup Menu #1 - lipiec.

Witajcie!


   Przeglądając różne blogi i filmy na YT mam ostatnio wrażenie, że wraz z nadejściem lata makijażowa rutyna wielu osób naturalnie się zmienia – mniej przejmujemy się wypryskami i przebarwieniami, cieniami pod oczami czy tym, że nasza skóra się czerwieni, częściej rezygnujemy z podkładu i grubej warstwy korektora na rzecz samego pudru, kremu bb lub zupełnie niczego. Nie widzę w tym nic dziwnego i jestem całkowicie na TAK, bo świeża i świetlista cera, nawet z niedoskonałościami, wygląda o niebo lepiej od warzącego się i spływającego podkładu.

   Być może taka zmiana latem dla wielu z Was jest zupełnie normalna i naturalna, jednak dla mnie to lato jest pod tym względem przełomowe – odkąd zaczęłam się malować nie pamiętam tak długiego okresu, w którym nie nakładałam podkładu i nie czułam się z tym niekomfortowo. Zdecydowanie jest to spowodowane poprawą mojej cery, ale też większą akceptacją i samoświadomością – nawet z niedoskonałościami, przebarwieniami i zaczerwienioną skórą jesteśmy piękne i nic nie jest w stanie tego zmienić :).

   Taka zmiana to świetny moment, aby pokazać Wam jak wygląda moje obecne makijażowe menu, które z powodzeniem stosuję od początku wakacji :).






   Moim pierwszym krokiem zawsze jest korektor – w tym przypadku używam odrobiny NARS Creamy Radiant Concealer w odcieniu Vanilla pod oczy.
   Następnie przypudrowuję całą twarz pudrem prasowanym Diorskin Forever.
   Aby uzyskać efekt lekko opalonej skóry używam bronzera Revlon w dość ciepłym odcieniu Bronzilla.
   W związku z tym, że moja cera jest mieszana i skłonna do zaczerwienień nie używam ani rozświetlacza ani różu – błysk i rumień pojawi się sam :).
   Ostatnio stawiam na bardzo naturalne i delikatne oko, używam jedynie dwóch cieni z nowej palety Zoeva Cocoa Blend – Substitute for love oraz Freshly Toasted w załamaniu (jaśniejszy i ciemniejszy brąz obok siebie) oraz tuszu do rzęs Maybelline Lash Sensational
   Aby nadać twarzy odrobinę więcej charakteru, oprócz zazwyczaj używanego żelu do brwii L’Oreal Brow Artist Plumper (Medium/Dark), sięgam również po kredkę - L’Oreal Brow Artist Super Liner w odcieniu 02 Blonde i delikatnie wyrysowuję brwi. W tym wypadku znów stawiam na naturalność – przerysowane brwi z Instagrama to nie moja bajka.
   Zostały nam jedynie usta – jestem jedną z tych osób, które nie lubią poprawiać makijażu w ciągu dnia, dlatego powinien być on jak najbardziej trwały – właśnie na to stawiam latem przy wyborze pomadki. Bourjois Rouge Edition Velvet w odcieniu Peach Club wytrzymuje długie godziny, dodatkowo idealnie pasuje do reszty kosmetyków.


Uwielbiam ten makijaż, uważam, że tworzy razem piękną, lekką, naturalną i idealną na lato całość. Dajcie znać, co o nim sądzicie i po jakie kosmetyki sięgacie latem najchętniej :).  

   

Pozdrawiam, Kasia.

(Milion zdjęć później, z każdym coraz piękniejsza...)

piątek, 17 lipca 2015

Co jest w mojej podróżnej kosmetyczce?

Witajcie!




   Przy okazji pakowania się na ostatni wyjazd pomyślałam, że podzielę się z Wami tym, co znajduje się w mojej podróżnej kosmetyczce. Teraz, już po powrocie, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zabrałam dokładnie to, co było mi potrzebne, o niczym nie zapomniałam, nic nie okazało się zbędne. Jeżeli niedługo gdzieś wyjeżdżacie i zastanawiacie się, co wziąć ze sobą – być może ten post okaże się pomocny :).






   Długo szukałam kosmetyczki/kuferka, w którym pomieszczę wszystko, co niezbędne – udało mi się znaleźć ją w Oysho, niestety ta akurat pochodzi z zimowej kolekcji i nie jest już dostępna. Jeżeli też szukacie – warto czasem tam zajrzeć bo wiem, że podobny model co jakiś czas wraca.


   W górnej części znajdują się dwie mniejsze kosmetyczki, do których spakowałam makijaż i pielęgnację twarzy. 








   Z racji tego, że ostatnio praktycznie ograniczam makijaż do minimum, kosmetyków nie było za wiele – korektor pod oczy Lumi Magique z L’Oreal, ukochany puder Dior, cień z Inglota 406, przełożony do innego opakowania, tusz do rzęs Lash Sensational z Maybelline oraz żel do brwii Brow Artist Plumper, L’Oreal. Jeżeli chodzi o pędzle – zabrałam AŻ 3 sztuki – 2 do blendowania, o których pisałam TU Zoeva, 228 Crease i Inglot, 45S, oraz jeden do pudru Sephora 55.







   Jeżeli chodzi o pielęgnację twarzy, pojechały ze mną kremy na dzień i na noc, Natura Siberica do cery tłustej i mieszanej, kremy pod oczy – lżejszy na dzień - dr. Irena Eris, VitaCeric i cięższy na noc – Clinique, All about eyes rich, serum Lierac, Mesolift oraz krem z filtrem 50, La Roche-Posay Anthelios XL.







   W dolnej części znalazły się ‘większe gabaryty’ oraz pielęgnacja ciała i włosów. Woda termalna Serozinc, La Roche-Posay, maszynka do golenia, pasta i szczoteczka do zębów, pianka do mycia cery naczynkowej Pharmaceris, filtr 30, Anthelios, LRP, zestaw miniatur – spray, szampon i odżywka Surf, Bumble&Bumble, antyperspirant Vichy, miniatura żelu pod prysznic Original Source, masło do ciała The Body Shop oraz mój życiowy towarzysz – klips. Gdybym jechała na dłuższy wyjazd zabrałabym również suchy szampon.









   Nie zabierałam ze sobą wacików oraz płynu micelarnego ponieważ pianka jest na tyle skuteczna i łagodna za razem, że to nią zmywałam makijaż, dzięki temu zaoszczędziłam trochę miejsca. :)


Jakie macie patenty na ekonomiczne pakowanie? :) 


Kasia.

wtorek, 14 lipca 2015

Zoeva Cocoa Blend Palette.

Witajcie!


   Po kilku okropnie długich tygodniach oczekiwania (które trwały dosłownie WIECZNOŚĆ) paleta Zoeva Cocoa Blend w końcu znalazła się w moich rękach. Jak to w życiu bywa, czekanie na coś upragnionego dodatkowo zwiększa i apetyt i późniejszą przyjemność, nie inaczej było i tym razem – mało brakowało a wycałowałabym kuriera po rękach.









   W palecie znajduje się 10 przepięknych, niesamowicie napigmentowanych i przyjemnie ‘masełkowatych’ cieni w dość ciepłej tonacji. Każdy cień ma pojemność 1.5 g.

   Sama paleta wykonana jest z mocnej tektury z magnetycznym zamknięciem, przychodzi do nas w dodatkowej tekturowej osłonce, nie posiada w środku lusterka, jednak w porównaniu do palet Naked, gdzie mamy 12 cieni o pojemności 1.3 g i ceny rzędu 199 zł, za cenę niecałych 72 zł w przypadku Zoevy i jakość jaką otrzymujemy, brak lusterka zdecydowanie przestaje być problemem. 

   Paleta jest niesamowicie uniwersalna, wykonamy nią makijaż praktycznie na każdą okazję, dzienny czy wieczorowy, który będzie pasował do większości karnacji.







   Znajdziemy w niej 4 matowe/satynowe cienie - Bitter Start - jasny bazowy kremowy, Beans are white - bardzo, bardzo ciemny brąz/prawie czarny oraz dwa niesamowicie unikatowe w paletach w tym przedziale cenowym odcienie ciepłego brązu – Substitute for love – piękny karmel, który świetnie nadaje się do rozcierania ciemnych cieni, drugi, Freshly Toasted - ciemniejszy, lekko rdzawy, idealnie nadający się do podkreślenia załamania powieki. 5 cieni posiada błyszczące wykończenie, w tym metaliczny Pure Ganache, przepiękne złoto, które dopiero na oku odkrywa swój potencjał – ma przepiękny różowawo-brzoskwiniowy podton, który nadaje mu wyjątkowości, kolejny to Sweeter End, bardzo delikatny, cielisty odcień (według producenta duo-chrome, jednak ledwie zauważalny) z różowo-złotą poświatą, metaliczny Warm Notes – nasycona żurawina, perłowy Subtle Blend - średni złotawy ciepły brąz oraz Delicate Acidity -dość ciemny, stonowany fiolet. Ostatni cień, Infusion to ciemny, ciemny brąz (prawie czarny) mat z drobnym złotawym brokatem.




   Cocoa Blend to zdecydowanie moja ulubiona paleta ze wszystkich, które posiadam i chyba po raz pierwszy nie ma w zestawieniu takiego cienia, którego nie będę używać. Nie ma w niej zbyt wielu podobnych odcieni ani zbytecznych szaleństw, cudownie ‘podbija’ mój niebieski kolor tęczówki. Z cieniami pracuje się wspaniale, są trwałe, cudownie napigmentowane, mięciutkie w konsystencji i rozcierają się jak bajka :). Przyznam, że nie spodziewałam się aż tak wysokiej jakości.




   Być może to odważne stwierdzenie, jednak z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w tym momencie jest to moja paleta idealna :). Pure Ganache, Warm Notes, Substitute for love i Freshly Toasted kocham najbardziej :).

   Zoeva określa cienie mianem czekoladowych, jednak nie wiem jak Wam, ale mi ta paleta zdecydowanie bardziej kojarzy się z kawą :). Tak, czy inaczej, skojarzenie z tymi dwiema rzeczami dodatkowo pogłębia miłość do cieni <3.



Kasia.


piątek, 10 lipca 2015

Letni weekendowy niezbędnik wyjazdowy :)

Witajcie!



   Wakacje to dla mnie czas wyjazdów, głównie tych krótkich, spontanicznych, często weekendowych i często gdzieś nad wodę. Pomimo tego, że nie zawsze mam czas, żeby na spokojnie przemyśleć co mam spakować, zauważyłam, że w moim bagażu za każdym razem lądują te same, podstawowe i bardzo uniwersalne elementy, które sprawdzają się nie tylko nad wodą. Zapraszam na mój letni weekendowy niezbędnik wyjazdowy :).









   Duża płócienna torba – na wszelkich wyjazdach przeważnie nosimy ze sobą sporo rzeczy, czy to wyprawka na plażę, zakupy i pamiątki, aparat, woda, itd., itd. Z taką torbą nie musimy się martwić o to, czy się nam gdzieś obetrze, zabrudzi czy zaleje a w dodatku pomieści wszystko, czego nam potrzeba.

   Woda termalna/mokre chusteczki – niezależnie od tego, czy zwiedzamy w mieście, czy opalamy się na plaży, odrobina odświeżenia w upalny dzień przyda się każdemu. Dodatkowo jeżeli jedziemy na noc pod namiot i nie zawsze mamy możliwość skorzystania z prysznica mokre chusteczki mogą okazać się zbawienne – moim ostatnim odkryciem są Łagodne chusteczki oczyszczające 3 w 1 z Rival de Loop, do oczyszczania i mycia oraz zmywania makijażu (w tym wodoodpornego), bez alkoholu, bez silikonów – są naprawdę delikatne, za 4.99 w promocji.

   Japonki – lekkie, wygodne, niezastąpione na plaży i zbawienne w upały.

   Okulary przeciwsłoneczne – bez nich latem nie ruszam się z domu, warto jednak chronić swoje oczy i wybierać okulary z profesjonalnym filtrem.

   Matowe pomadki do ust – mój dzienny makijaż ograniczam ostatnio do minimum, żeby nadać więc twarzy odrobinę życia i świeżości z pomocą przychodzą mi matowe pomadki w intensywnych kolorach - super trwałe, nie kleją się, nie rozmazują, nakładamy raz i nie musimy się o nic więcej martwić.

   Klips do włosów – u mnie zastępuje wszelkie gumki i wsuwki, bez niego czuję się jak bez ręki.

   Aparat – dla mnie wyjazd bez aparatu nie istnieje, nieważne czy zrobię 3 zdjęcia, czy 50, aparat musi być :).

   Bikini – obowiązkowe nad wodę. Nieważne ile par miałabym w swojej szufladzie, zawsze i tak sięgam po te ulubione :).

   Bransoletki – najbardziej lubię te zrobione własnoręcznie ( z muliny, z kamieni z frędzelkiem i nasionkiem rudrakshy ) lub przywiezione z podróży ( drewniana ), zegarek + kilka bransoletek to praktycznie jedyna biżuteria jaką noszę latem.

   Filtr przeciwsłoneczny – zawsze staram się chronić moją skórę, lubię się opalać, wolę jednak robić to wolniej ale bezpieczniej.

   Kapelusz – chroni moją twarz i oczy przez promieniami słonecznymi oraz zmniejsza ryzyko udaru słonecznego, bez niego nie ruszam się na plażę.  




Jaki jest Wasz niezbędnik wyjazdowy? Bez czego nie wyobrażacie sobie podróży latem? Koniecznie dajcie znać :). 


Kasia.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Denko #2 / kwiecień-maj-czerwiec.

Witajcie!


   Minęły już trzy miesiące od ostatniego denka, z koszyka powoli wysypują się puste opakowania więc czas najwyższy na zużycia kwietnia, maja i czerwca oraz mini recenzje. Zapraszam :).







___________________________________________







- Natura Siberica, krem na dzień i na noc do cery mieszanej – stale, niezmiennie, niezastąpione w mojej pielęgnacji.
- La Roche Posay, Serozinc – woda termalna z cynkiem, łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia, pomaga mi w walce z naczynkami. W kolejce kolejne 5 opakowań zapasu :).
- Estee Lauder, Advanced Night Repair Serum – wyciskanie ostatnich możliwych kropelek tego produktu napawało mnie ogromnym smutkiem, bardzo lubię to serum jednak w najbliższym czasie, głównie ze względu na jego cenę, nie będzie mi dane dalej się nim smarować.
- The Body Shop, mgiełka do twarzy z wit. C – całkiem przyjemny produkt o cytrusowym zapachu, fajerwerków jednak nie było i nie zamierzam odkupić w bliskiej przyszłości.
- Clinique, All about eyes rich, to moje czwarte wykończone opakowanie, 5 jest w użyciu, bardzo lubię :).






- Pharmaceris, żel i pianka do mycia twarzy do cery naczynkowej – cudowne produkty, niesamowicie delikatne dla skóry, dobrze zmywają makijaż, nie wysuszają, nie powodują ściągania skóry. Jedyny minus to niestety fatalna wydajność, mimo to warto.
- Garnier, płyn micelarny 3 w 1, od momentu pojawienia się na rynku jest moim numerem jeden.





- Palmolive, Oriental Beauty – całkiem przyzwoity żel, od czasu do czasu wracam do niego głównie ze względu na ciekawy zapach.
- Avon, Senses – bardzo przyjemny zapach wanilii, nie wysuszał, nie podrażniał, dodatkowo był w promocji, po prostu przyzwoity.
- Rituals, Zensation – cudowna pianka do mycia o zapachu mleka ryżowego i kwiatu wiśni. Uwielbiam pianki Rituals, przy ostatniej wizycie w Holandii zaopatrzyłam się w kilka nowych zapachów.
- Dove, Purely Pampering – żele z Dove to już klasyk, uwielbiam je szczególnie kiedy jest chłodniej, treściwa konsystencja, piękny zapach, zostawiają moją skórę miękką i nawilżoną.
- L’Occitane, olejek migdałowy pod prysznic – cudowny produkt, bardzo przyjemne wrażenie na skórze, cudowny, delikatny zapach, najchętniej używałabym tylko tego olejku gdyby nie cena (ok 80 zł).





- Batiste, suche szampony – mali zbawiciele, kto ich nie kocha :).
- Natur Vital, maska aloesowa – nie wiem, które to już opakowanie, jest niesamowita.
- L’Oreal, Elseve, Arginine Resist – bardzo dobra odżywka za niską cenę, używam jej praktycznie po każdym myciu włosów.
- Tołpa, Odżywka-Maska regenerująca – szczerze mówiąc niezbyt przypadła mi do gustu, nie robiła z moimi włosami nic szczególnego i cieszę się, że udało mi się ją wykończyć.
- Pharmaceris, specjalistyczny szampon kojący do skóry wrażliwej – kompletnie się nie sprawdził, potrzebowałam ukojenia swędzącej skóry głowy, mam wrażenie, że wręcz je potęgował, dodatkowo obciążał włosy.





- Vichy, antyperspirant – świetny produkt, nie klei się, nie zostawia plam, skutecznie chroni i prawie nie ma zapachu.
- Tołpa, krem-koncentrat do rąk – bardzo lubiłam ten krem, dobrze nawilżał, szybko się wchłaniał, pachniał bardzo delikatnie.
- The Body Shop, peeling grapefruitowy – mmmm, ten zapach…przepiękny. Uwielbiam.
- Chanel, Allure – moje perfumy wszechczasów, przepiękny kobiecy zapach, dostałam mnóstwo komplementów na ich temat.
- Dior, Diorskin Forever puder – kolejny ulubieniec wszechczasów, niestety niedawno wycofany ze sprzedaży.
- Estee Lauder, Double Wear Light – świetny podkład, trwały i lekki jednocześnie, bardzo naturalnie wygląda na twarzy.



Jak zwykle dajcie znać, czy używałyście któregoś z tych produktów i co o nim sądzicie :) 

Pozdrawiam,
Kasia.

czwartek, 2 lipca 2015

Ulubieńcy maja i czerwca 2015.

Witajcie!

   Pomimo faktu, że w dzisiejszym poście goszczą ulubieńcy z aż dwóch miesięcy, nie ma tu zbyt wiele produktów. Wynika to głównie z tego, że wraz z nadejściem lata moja pielęgnacja i makijaż uległy znacznemu uproszczeniu – jest gorąco, świeci słońce, gdzieś po drodze wypadła sesja, kradnąc mi przy okazji znaczną część doby – chcę teraz dać mojej skórze trochę oddechu i nie męczyć jej zbędnymi warstwami makijażu. Ostatnio sama z siebie wygląda zdrowiej i bardziej promiennie niż kiedykolwiek, więc czemu by z tego nie skorzystać :).









   W tym momencie w ogóle nie używam podkładu, jednak w maju i na początku czerwca moim numerem jeden był L’Oreal Infallible Matte w najjaśniejszym odcieniu. Nie spodziewałam się po nim aż takiej trwałości i bardzo pozytywnie zaskoczona byłam tym, jak świetnie wyglądał na mojej skórze. Dodatkowo nie spowodował żadnego wysypu zaskórników więc chwała mu za to!

   Pewnie już macie dość czytania i słuchania w kółko wszędzie o tym produkcie, jednak nic nie poradzę na to, że jest naprawdę AŻ tak dobry i warty tego, żeby Wam o nim wspominać – róż Max Factor Creme Puff Blush w odcieniu Nude Mauve to mój ulubieniec od dwóch miesięcy i szczerze przyznam, że nie spodziewam się, aby w najbliższym czasie coś miało to zmienić.

   228 Crease od Zoevy oraz Inglot 45S to jedyne pędzle do oczu jakich ostatnio używam. Oba są duże i puchate, idealne do szybkiego nakładania i rozcierania cieni. Pędzel z Inglota jest naprawdę ciekawy bo rzadko podobny rozmiar i kształt pędzla występuje w ofercie firm z niskich i średnich półek cenowych, podobne pędzle ma w ofercie Bobbi Brown oraz np. Hakuhodo. Jest świetny do ostatecznego łączenia i rozmywania cieni lub jeżeli po prostu chcecie szybko rozetrzeć pojedynczy cień, wystarczy kilka ruchów i wszystko wygląda perfekcyjnie. Do tego jest niesamowicie miękki.

   Sesja jest bezlitosna i to głównie przez nią mój czas na makijaż był ostatnio skutecznie ograniczony. W związku z tym potrzebowałam czegoś szybkiego a jednocześnie efektywnego – cień z Inglota o numerze 406 był ( i nadal jest) strzałem w dziesiątkę. Idealnie podbija niebieski kolor tęczówki, wygląda wyjątkowo letnio i świetnie podkreśla oko. On i maskara – perfecto.

   Wielki powrót do naturalności objął również pielęgnację włosów i ostatnio zrezygnowałam z wyciągania ich na szczotkę. Jest gorąco, wieczorami byłam bardzo zmęczona – ostatnią rzeczą na jaką miałam czas i ochotę było 20-sto minutowe suszenie/gimnastyka ze szczotką i włosami długości 70 cm (mamo, potrzebuje fryzjera). Żeby łatwiej było mi doprowadzić fale do stanu względnej atrakcyjności z pomocą przyszedł mi spray z solą morską Toni&Guy. Ujarzmiał je i definiował skręt jednocześnie dając ten niesforny, plażowy wygląd.

   To wszyscy moi ostatni ulubieńcy, jak zwykle dajcie znać, czy używałyście któregoś z tych produktów :).
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło,

Kasia.