sobota, 28 lutego 2015

Nowości kosmetyczne stycznia i lutego.

Witajcie!


   Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy to powszechnie przyjęta złośliwość losu, ale jak już coś z kosmetyków się kończy – kończy się wszystko na raz. Podkład, puder, krem pod oczy i tak dalej, i tak dalej. W związku z tym, że dużo najpotrzebniejszych rzeczy w dwóch ostatnich miesiącach zaświeciło pustym denkiem, zapraszam na haul kosmetyczny stycznia i lutego : ).







   Dwie najważniejsze rzeczy, które skończyły się praktycznie w tym samym czasie – krem pod oczy oraz podkład. Korzystając z oferty VIP w Sephorze -20% udałam się na uzupełnianie braków z mniejszymi wyrzutami sumienia. Oba produkty zdążyły już zagościć na blogu po jego reanimacji – krem pod oczy Clinique, All about eyes rich to mój absolutny ulubieniec, podobnie jak podkład – Estee Lauder, Double wear light.








   Skończył się mój poprzedni tusz do rzęs  Oriflame, Wonder Lash, którego niestety nie zdążyłam zamówić na allegro (nie znam żadnej konsultantki) więc postanowiłam wypróbować coś taniego i polecanego – tusz Miss Sporty, Studio Lash sprawdza się naprawdę nieźle. Nigdy przedtem nie spodziewałam się, że uda mi się wykończyć jakąś kredkę do oczu – a jednak! Nowością jest wodoodporna kredka L’Oreal, Super Liner Gelmatic, którą używam głównie na górną linię wodną oraz na linię rzęs.  










   W ulubieńcach kosmetycznych wspominałam o pudrze Dior, Diorskin, który niestety zostaje wycofywany ze sprzedaży – do tej pory nie mogę się z tym pogodzić, dlatego kupiłam dwa zapasowe opakowania (mam nadzieję, że znajdę godnego następcę zanim je wykończę :<).









Teraz czas na prezenty i zachcianki. Nars Douceur miał być prezentem na Święta, niestety zamówiony na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem przyszedł dopiero w połowie stycznia. Całe szczęście, że w końcu jest i od momentu kiedy się tylko pojawił wiedziałam, że się pokochamy. I stało się, przepadłam.








Razem z różem Nars zamówiłam również cień do powiek Milani (Bella Eyes, Gel Powder Eyeshadow) w kolorze Bella Bronze, który przyszedł, uwaga, dopiero na początku lutego. Ma przepiękny czerwonawy odcień brązu, wspaniale się blenduje i przepięknie wygląda na oku przez cały dzień. Długo czekałam na jaśniejsze i bardziej neutralne odcienie Rouge Edition Velvet od Bourjois i w końcu się pojawiły. Nadal nie są aż tak jasne i neutralne jak bym chciała, postanowiłam jednak wypróbować najjaśniejszy z kolekcji, nr 10 – Don’t pink of it! Bardzo często gościł na moich ustach w lutym i zasłużył na miejsce w ulubieńcach :).













Perfumy Chloe Signature to moje perfumy wszechczasów. Uwielbiam kiedy marka wypuszcza torebkowe miniatury (20ml) bo mogę mieć je zawsze przy sobie a do tego wychodzą całkiem korzystnie finansowo (20 ml – 119 zł / 30 ml – 239 zł). Posiadam już wersję różaną i podstawową, która jest na wykończeniu, dlatego korzystając ze zniżki w Sephorze postanowiłam uzupełnić jej zapas i powiększyć kolekcję o zieloną, bardziej świeżą wersję. Wszystkie trzy uwielbiam :).










Jeden jest prezentem od chłopaka, drugi ode mnie dla siebie z okazji zdanej sesji :). Mowa o przecudownych pędzlach do twarzy Sigma w wersji Copper – F25 Tapered Face, F35 Tapered Highlighter. Mniejszego używam głównie do nakładania pudru w okolicach oczu, większego do nakładania bronzera. Oba pędzle są niesamowicie miękkie i przyjemne w dotyku, mogłabym siedzieć i ‘miziać’ się nimi godzinami…Pobiły nawet Zoevę :).









   To już wszystkie nowości, dajcie znać czy miałyście z którąś z nich do czynienia :). Może u Was pojawiła się jakaś ciekawa nowość? :)

Pozdrawiam cieplutko,
Kasia.



poniedziałek, 23 lutego 2015

Dobroci z Lush

Witajcie!



   W okresie poświątecznym w blogo i vlogosferze pojawiła się masa filmików typu ‘Co dostałam/em na Święta?’. Uwielbiam oglądać i czytać haule, uwielbiam je również robić jednak opowiadanie o tym, co dana osoba dostała na Święta wydało mi się lekką przesadą. Jest jednak kilka rzeczy, które dostałam w prezencie od mojej wspaniałej przyjaciółki, o których naprawdę warto opowiedzieć (nie opowiedzenie byłoby wręcz grzechem). Zapraszam dziś na post o wyjątkowo dla mnie bajecznym, w 100% kosmetycznym prezencie z dobrociami z LUSH’a! :)






   Pierwszą rzeczą, o której opowiem jest maska do twarzy Magnaminty. Ma bardzo ciekawy zielony kolor oraz gęstą, dość lepką konsystencję. Ma przyjemny, bardzo odświeżający miętowy zapach, daje na skórze uczucie lekkiego chłodu. Świetnie oczyszcza cerę nie pozostawiając jej przesuszonej (jak to często bywa w przypadku maseczek z glinką). Zawiera w sobie drobiny mielonej fasoli azuki, które dodatkowo peelingują skórę.












  




   Kolejnym produktem jest maska do włosów Marilyn, stworzona specjalnie do włosów blond. Należy nakładać ją co najmniej na 20 min przed myciem włosów. Bardzo dobrze nawilża, włosy po jej użyciu są bardziej zdyscyplinowane i miękkie. Zawiera w sobie rozjaśniające składniki (rumianek, cytryna), jednak używam jej zbyt krótko, żeby cokolwiek zauważyć :).
















  

    


   Mydła Lush są po prostu wyjątkowe…Po pierwsze pachną tak intensywnie (i pięknie), że z powodzeniem mogą służyć jako zapach do pomieszczeń.  Po drugie mycie nimi rąk (i twarzy) jest tak przyjemne, że nie używam już mydła w płynie. Na razie w mojej mydelniczce gości Porridge, mydło wyjątkowo kremowe całe wypełnione płatkami owsianymi, które dodatkowo złuszczają martwy naskórek. Godmother na razie czeka na swoją kolej.











  
  

  
   Szczerze mówiąc odrobinę się wystraszyłam kiedy zobaczyłam…szampon w kostce. Moje włosy wyjątkowo łatwo przesuszyć i tego właśnie się spodziewałam po tym małym cudaku. Jakie było moje zdziwienie kiedy włosy po tym szamponie wyglądały świetnie! Dodatkowo pomógł ukoić podrażnioną skórę głowy. Jest niesamowicie wydajny, przyjazny w podróży a do tego pięknie pachnie.









   O peelingu do ust Lush o zapachu gumy balonowej słyszałam już pare ładnych lat temu, nigdy jednak nie zdecydowałam się na zakup (od czasu do czasu goszczą na allegro). Sama próbowałam wykonać podobne peelingi w domu jednak żaden z nich nie umywał się do oryginału (w mojej okolicy nie ma aż tak drobnego cukru). Drobinki są na tyle malutkie a zapach tak przyjemny, że sięgałam po ten kosmetyk nawet kilka razy dziennie.  










  




   Balsam do ust Honey Trap zamknięty w malutkim słoiczku zawiera w sobie masło shea, olej z migdałów, wosk pszczeli, oliwę z oliwek, mleko w proszku, platki owsiane, olej z pszenicy, odrobinę mięty, białą czekoladę, wanilię, pomarańczę oraz miód. Ma bardzo przyjemny słodki smak, nadaje się jednak dla osób, które nie mają tak dużego problemu z przesuszonymi ustami jak ja (u mnie radzi sobie jedynie Nuxe).









   
  
  
  
   Wszystkie kosmetyki przyszły zawinięte w chustę widoczną na pierwszym zdjęciu, zawiązaną na górze w supeł. Taki sposób pakowania prezentów w Japonii nazywany jest furoshiki i szczerze przyznam, że widziałam to po raz pierwszy :). 



Dajcie znać czy używałyście kiedyś coś z Lush'a, może macie swoich ulubieńców?

Pozdrawiam, Kasia. 

czwartek, 12 lutego 2015

Ulubieńcy 2014 część druga - pielęgnacja.

Witajcie!


   W przeciwieństwie do części makijażowej, w części pielęgnacyjnej o wielu ulubieńcach pisałam w postach sprzed roku – drastycznych zmian nie było. Pojawiło się jedynie kilka nowości, które odkryłam w ciągu tej długiej przerwy od blogowania, w tym kilka akcesoriów. Zapraszam na post o ulubieńcach pielęgnacyjnych 2014 roku, w których oprócz stricte pielęgnacji znajdują się również perfumy.







Twarz – nawilżanie i walka z niedoskonałościami





   


   Krem pod oczy Clinique, All About Eyes Rich, świetnie nawilża, używam go rano i wieczorem, sprawdza się pod makijażem, uzyty na noc sprawia, że po przebudzeniu rano skóra pod oczami jest odżywiona i ma wszystko, czego jej potrzeba

   Serum Advanced Night Repair, Estee Lauder, stosuje je głównie na noc (po części dlatego, że mi go szkoda :<),ma dość żelową konsystencję, szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy, delikatnie nawilża i napina skórę, uwielbiam.

   Serum Anti –Age, Planeta Organica do cery tłustej, kosmetyk znajduje się w opakowaniu z pompką, co jest dużym plusem, ma ciekawy zielony kolor, bardzo ładny zapach oraz dość kremową konsystencję, bardzo ładnie nawilża, stosuje je głównie rano pod krem. Skład ma po prostu PRZE-PRZE-PRZEBOGATY w przeróżne ekstrakty, nie wypowiem się jednak na temat odmładzania, mam 21 lat i w sprawie zmarszczek nie mam zbyt dużego doświadczenia, natomiast lubię je za wszystkie powyższe cechy + dość niską cenę (ok. 40 zł).

   Kremy na dzień i na noc Natura Siberica do cery tłustej i mieszanej, kremy tanie i bardzo dobre (ok. 30 zł/szt. ), w higienicznych opakowaniach z pompką, świetnie nawilżają, nie zapychają, krem na dzień bardzo dobrze sprawdza się pod makijażem, wersja na noc ma odrobinę bogatszą konsystencję i jest odrobinę bardziej tłustawa. Oba składają się w większości z naturalnych składników, nie znajdziecie tam niczego takiego jak parafina, silikony i inne tego typu paskudztwa.

   Olejek do twarzy na noc Polyphenol, Caudalie, ma dość ‘suchą’ konsystencję, w żadnym wypadku nie wyglądamy jak po wysmarowaniu masłem, po dłuższej chwili w większości się wchłania, koi skórę i delikatnie łagodzi wypryski, skóra rano wygląda ŚWIETNIE, jest miękka, nawilżona, jak po naprawdę dobrze przespanej nocy. Ma niestety jedną wadę – nie zapycha, jednak przy częstym użytkowaniu na policzkach pojawiły mi się malutkie podskórne pryszczyki. Po odstawieniu olejku na jakiś czas problem zniknął, dlatego teraz sięgam po niego kiedy widzę, że moja skóra potrzebuje czegoś więcej.

   Odżywka do rzęs 4 Long Lashes, AA, moje rzęsy dzięki tej odżywce wyglądały obłędnie, dostałam naprawdę dużo komplementów, w połączeniu z tuszem z ulubieńców makijażowych – po prostu firanki.
Preparat na wypryski, Tołpa, o tym kosmetyku wspominałam już na blogu, nic tak nie radzi sobie z niedoskonałościami jak on, nawet maści apteczne. Kiedy coś niedobrego zaczyna się dziać na mojej twarzy sięgam po niego od razu ( i to jest nadal to samo opakowanie, które pokazywałam w postach sprzed roku, jest więc naprawdę wydajny).




Twarz – oczyszczanie i tonizowanie





   Woda termalna Uriage nie wymaga osuszania, jest naturalnie izotoniczna, więc minerały znajdujące się w jej składzie nie krystalizują się na powierzchni skóry i nie wysuszają jej, ma wspaniały dozownik, który rozpyla delikatną mgiełkę, świetnie odświeża. U siebie nie zauważyłam, żeby w jakiś znaczny sposób łagodziła stany zapalne, jednak za każdym razem kiedy się kończy naprawdę mi jej brakuje.

   Serozinc, La Roche Posay – woda termalna z dodatkiem cynku, niedostępna w regularnej sprzedaży w Polsce, kupić ją można jedynie online. W tym przypadku dozownik nie jest aż tak dobry jak w Uriage, jednak nie jest źle. Łagodzi podrażnioną skórę nieco lepiej niż Uriage.

   Eau De Beaute, Caudalie. Dopóki nie spróbowałam, nie rozumiałam, co może być aż tak fajnego w toniku. Zwłaszcza za taką cenę. To naprawdę nie jest zwykły tonik. Ma niespotykany zapach, jest NIESAMOWICIE odświeżający, bardzo miętowy, chłodzący, idealny na ciężki ranek po ciężkiej nocy lub kiedy tylko potrzebujemy orzeźwienia. Spokojnie możemy używać go na makijaż, producent zaleca jednak omijanie okolic oczu ze względu na dość dużą zawartość alkoholu. Moje małe opakowanie (30 ml) niestety skończyło się dość szybko, jednak nie wyobrażam sobie, żebym miała go więcej nie kupić.

   Płyn micelarny Garnier,uwielbiany w całej blogosferze i nie tylko. Wcale się temu nie dziwię – tak samo jak świat obiegła nowina o super-micelu L’Oreal (w prostokątnej butelce), tak samo ten podbił kobiece serca. Znowu – wcale mnie to nie dziwi, skoro oba mają takie same składniki – jedynie w innych proporcjach. Po co przepłacać za L’Oreal skoro można mieć praktycznie to samo taniej i więcej? : )

   Tonik Alpha H, Liquid Gold, z kwasem glikolowym, używam go jedynie w sezonie jesienno-zimowym, dodaje skórze blasku, łagodzi wszelkie zmiany, skóra jest bardziej napięta i odświeżona.

   Peeling enzymatyczny, Organique. Moim zdaniem jest o NIEBO lepszy ( i tańszy) od maski z kwasem glikolowym REN, tak rozreklamowanej na zagranicznym YouTube. Mam wrażenie, że lepiej sobie radzi ze złuszczaniem, skóra jest gładsza i bardziej miękka po jego zastosowaniu, dodatkowo zawiera glinkę co sprawdza się świetnie w przypadku cer tłustych/mieszanych ze skłonnością do zanieczyszczeń i wyprysków.




Balsamy do ust






   


   Nuxe, Reve de Miel. W tym wypadku cały szum wokół tego małego szklanego słoiczka (a właściwie jego zawartości ;)) jest w 100% uzasadniony. Nic nie nawilża moich ust jak ten balsam, nie jest tłusty, wystarczy odrobina, żeby pokryć całe usta, nałożony na noc zostaje na nich aż do rana.

   The Body Shop, Solid Argan Oil. Całe szczęście, że cała seria arganowa nie pachnie jak tenże olej, wręcz przeciwnie, pachnie obłędnie. Balsam, zamknięty w metalowej puszce, ma bardzo przyjemną konsystencję, nie jest tłusty i cudownie odżywia usta. I ten zapach…


Włosy




  


   Maska aloesowa Natur Vital, straciłam rachubę, które to już opakowanie. Jest niesamowita, nic nie nawilża moich włosów tak, jak ona. Nie wyobrażam sobie pielęgnacji włosów bez niej.

   Olejek do włosów Yves Rocher, stosuję go po każdym umyciu na wilgotne włosy, dzięki niemu praktycznie zapomniałam co to rozdwojone końcówki : )

   Tangle Teezer – mały kawałek plastiku a potrafi zdziałać wielkie rzeczy. Do rozczesywania włosów nie używam niczego innego.

   Suche szampony Batiste – ratują mnie w podbramkowych sytuacjach, niezastąpione w podróży. Ostatnio staram się jednak je ograniczyć, ponieważ używane dość często (co dwa dni) podrażniły mi skórę, przez co zaczęła mnie swędzieć a włosy przetłuszczały się praktycznie po dniu.



Ciało – żele pod prysznic







   Rituals, pianka do mycia – cudowny kosmetyk do mycia ciała, który po wyciśnięciu na dłoń swoją konsystencją przypomina pianki do golenia. Cudownie miękki, daje niecodzienne uczucie w trakcie użytkowania. Niestety nie jest dostępny w Polsce, przez co używam go tylko kiedy chcę się zrelaksować i odrobinę rozpieścić. Jeżeli macie okazję go dorwać – serdecznie polecam bo naprawdę warto. (Dzięki Doma :*)

   Kremowe żele pod prysznic, Dove. Lubię chyba wszystkie zapachy z linii. Nie wysuszają mojej skóry i mam wrażenie, że odrobinę ją nawilżają, za co dostają ode mnie ogromny plus. Lubię je jeszcze bardziej, kiedy uda mi się dorwać 500 ml na promocji za niecałe 8 zł.



Ciało – antyperspiranty







   Antypserspirant Vichy, wersja łagodna, nie zostawia plam na ubraniach ani ich nie odbarwia, daje mi odpowiednią ochronę na co dzień, nie podrażnia skóry i ma ładny, delikatny zapach, który nie drażni mnie w ciągu dnia.

   Etiaxil, używam go głównie latem lub kiedy wiem, że czeka mnie jakaś ważna, stresująca sytuacja – wtedy mam 100% pewność, że mam ochronę nie tylko przed brzydkim zapachem ale również przed mało estetycznymi plamami na ubraniach.



Ciało – masła i peelingi







   Masła The Body Shop – kocham je za działanie, zapach, konsystencję, za opakowania – za wszystko. Moje ulubione to zapachy to mango, argan, czereśnia i morela.

   Ujędrniające i odmładzające masło do ciała na noc, Natura Siberica, gdyby nie ‘Pani z drogerii’, która zachęciła mnie do wypróbowania, pewnie nigdy nie zwróciłabym na nie uwagi – niepozorne opakowanie, zupełnie nie zapowiadało tego, co znajduje się w środku. Masła używam również na dzień ponieważ jego konsystencja jest całkiem lekka (jak na masło) – nie daje wrażenia super tłustej skóry, do której przylepia się każda cząsteczka brudu (znacie to wstrętne uczucie?), jest porównywalna z masłami TBS. Wspaniale odżywia i nawilża skórę a zapach…to właśnie on mnie urzekł od samego początku. Zapach pastylek, jadalnych zegarków i bransoletek pozbawiony sztuczności, zapach, który kojarzy mi się z dzieciństwem. Jest on na tyle delikatny, że zupełnie nie męczy w ciągu dnia pomimo tego, że pozostaje na skórze dość długo.

   Peeling do ciała Natura Siberica, przeznaczony jest do walki z cellulitem, używam go jednak dość nieregularnie i nie jestem w stanie zaobserwować jego działania w tym zakresie. Podobnie jak Eau De Beaute z Caudalie, peeling jest niesamowicie odświeżający. Ma intensywnie miętowy zapach, pachnie praktycznie jak miętowa guma do żucia. Świetnie ‘chłodzi’, idealnie nadaje się na relaks po ciężkim dniu, na obolałe i opuchnięte nogi, zatkany nos lub rano, kiedy potrzebujemy czegoś, co przywróci nas do życia po długiej nocy.




Dłonie i stopy









   Krem do rąk The Body Shop z olejem z konopi. Na dzień jest dla mnie zbyt tłusty, za to nałożony na noc grubą warstwą sprawdza się świetnie. Nic tak nie ratowało moich podrażnionych i spękanych od mrozu dłoni jak ten krem właśnie.

   Regenerujący krem-koncentrat do rąk, Tołpa. Ma idealną konsystencję na dzień, jest lekki i szybko się wchłania przy czym bardzo dobrze nawilża. Ma przyjemny, delikatny zapach.

   Preparat do skórek Sally Hansen. Dzięki niemu przestałam używać cążków do paznokci, wystarczyło jedynie odsunięcie skórek i nałożenie preparatu. Mam wrażenie, że dzięki temu moje skórki o wiele zwolniły swoje tempo wzrostu, z czego taki leń jak ja bardzo się cieszy.

   Top coat Poshe, bezformaldehydowa wersja Seche Vite, również bardzo przyspiesza wysychanie lakieru i daje piękny połysk.

   Pilnik do stóp School, nie kosztuje zbyt mało jednak na tyle ułatwił mi domowe wykonywanie pedicure’u, że zupełnie nie żałuję jego zakupu. Lepiej radzi sobie ze zrogowaceniami i suchą skórą niż zwykły pumeks.
Krem-maska do stóp, Tołpa, ma gęstą konsystencję, jest bardzo treściwy i cudownie odżywia stopy.



Zęby








   Być może dla niektórych z Was wyda się dość dziwne, że piszę na blogu o zębach, jednak w ciągu minionego roku w kwestii higieny tego obszaru pojawiły się dwie rzeczy, bez których jej sobie nie wyobrażam.

   Pierwszą z nich jest soniczna szczoteczka do zębów Philips. Od kiedy zaczęłam używać jej do mycia zębów szczotkowanie zwykłą szczoteczką stało się kompletnie niewystarczające i nie dawało mi takiego uczucia czystości jak szczoteczka soniczna. Dodatkowo znacznie poprawiła stan moich dziąseł, z którymi miałam problem od zawsze.

   Drugą rzeczą jest pasta do zębów Blend-a-med, Pro-expert, regeneracja szkliwa. W moim przypadku mycie zębów zwykłą miętową pastą jest bardzo nieprzyjemne – wszystko w środku mnie piecze, oczy robią się czerwone i zaczynają łzawić. Potrzebowałam czegoś delikatnego, jednak wiele delikatnych past nie zawiera w sobie drobinek ścierających, które zapobiegają osadom i przebarwieniom, przez co zęby zaczynają żółknąć. Ta pasta ma wszystko czego potrzebuję, jest delikatna, ma wyczuwalne drobinki, jeżeli jesteście równie wrażliwe - polecam ją wypróbować.  



Perfumy








   Ulubione perfumy wszechczasów – Chloe, EDP. Latem, zimą, na wieczór, na dzień – mogłabym je używać non stop przez okrągły rok. Poprawiają mi nastrój, sprawiają, że czuję się kobieco i elegancko.

   Zapach typowo letni to Bvlgari, Mon Jasmin Noir L’eau Excuise. Świeże, z cytrusową nutą, coś w stylu Ogródka Nilowego Hermesa, jednak dla mnie odrobinę delikatniejsze. Uwielbiam je tym bardziej, że były prezentem na 5 rocznicę od chłopaka :).

   Zapach typowo zimowy lub wieczorowy to Estee Lauder, Sensuous Noir. Kremowe, ciężkawe, lekko orientalne – bardzo otulające i zmysłowe.




Ufff…to by było na tyle. Dajcie znać czy któryś z tych produktów przypadł Wam do gustu równie mocno, co mi. :)

Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło,
Kasia.


sobota, 7 lutego 2015

Wracam z ulubieńcami 2014 roku!

Witajcie po dłuuuugiej przerwie!


   Od dnia, w którym dodałam mój ostatni post na blogu mija dziś okrągły rok (jak ten czas szybko leci!). Cały ten rok obfitował w wiele kosmetycznych zmian  takich jak np. odejście od minerałów czy porzucenie Aqua Brow i wszelkich kredek do brwii na rzecz...no właśnie,  jeżeli jesteście ciekawe co się konkretnie zmieniło - zapraszam na kosmetycznych ulubieńców roku 2014!












___________________________________________





























  

Podkład

   W temacie podkładów zmieniło się praktycznie wszystko. Porzuciłam podkłady mineralne na rzecz płynnych z kilku powodów: brakowało mi trwałości, denerwowało mnie wiecznie brudne biurko i brudne rękawy po południu (no bo kto ma rano czas na ścieranie podkładu z biurka i kto pamięta o tym, żeby wytrzeć je po powrocie do domu? – nie ja). Dodatkowo po długim czasie użytkowania nie poprawiły stanu mojej cery.
Moim ulubionym podkładem został więc Estee Lauder, Double Wear Light w odcieniu 1.1, ekspert do działań na cerze mieszanej w kierunku tłustej. Trzyma się długo, ma średnie krycie w kierunku mocnego, nie podkreśla porów, nie zapycha, nie wysusza i nie tworzy efektu maski. Zauważyłam, że u mnie najładniej wygląda nałożony palcami. Jest wydajny, dwa opakowania na rok o czymś świadczą. Do tego sprawdza się na wymagających cerach w dużym przedziale wiekowym, używa go też moja mama. Minus? Cena. 179 zł/30 ml, jednak warto, jest moim wybawcą, drogeryjne podkłady w ogóle się u mnie nie sprawdzają – chociażby L’Oreal True Match, fujka.


Korektor

NARS, Radiant Creamy Concealer, Vanilla – po początkowym sceptycznym nastawieniu + kilka drogeryjnych ‘szałowych’ korektorów później przyszedł czas na uwielbienie – wyjątkowo kremowa i lekka konsystencja przy tak wysokim stopniu krycia + rozświetlenie + trwałość. Doceniłam szczególnie mocno przy nakładaniu go palcem – porzućcie swe pędzle, ten korektor lubi nasze ciepełko!

MAC, Pro Longwear Concealer – trwały, kryjący, jednym słowem świetny, tylko ta pompka…



Puder

  Podobnie jak w przypadku podkładów, pudry drogeryjne nie zdają u mnie egzaminu. Rimmel Stay Matte świeci się u mnie po dwóch godzinach, podobnie Kryolan Anti Shine. Przekopałam więc cały wizaż w poszukiwaniu czegoś ‘większego kalibru’ i trafiłam na kolejnego wybawcę - Dior, Diorskin Forever, puder prasowany. Długotrwale matuje bez efektu płaskiego matu, ładnie wygładza cerę i nie zapycha. Dotknęłam denka już w drugim opakowaniu. Niestety, jak to w życiu bywa, nic co zbyt piękne nie może trwać wiecznie – przy ostatniej wizycie w Sephorze dowiedziałam się, że jest wycofywany (dwa dodatkowe opakowania zapasu już w drodze). 
















  

Bronzer

Zimą The Body Shop, Honey Bronze w odcieniu 02, latem The Balm, Bahama Mama. Dwa kultowe produkty, których chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.



Kontur

Kobo, Matt Bronzing & Contouring Powder 308 Sahara Sand. Świetny matowy chłodny odcień brązu, ma idealną pigmentację – nie za słabą, nie za mocną, dzięki czemu nie narobimy nim sobie plam. Idealny do konturowania dla bardzo jasnych cer i do tego tani – ok 20 zł / 9 g. Dziwię się, że tak o nim dziwnie cicho bo to naprawdę świetny produkt za niską cenę.
























Róż

Astor, Rosewood – bardzo wydajny, piękny neutralny kolor. Nadaje się praktycznie do każdego makijażu.

Usta

MAC, Peach Blossom, idealny naturalny różowy nude. Pięknie podkreśla usta na co dzień i wspaniale nadaje się do ciemnego makijażu oka.

Sleek, Matte Me, Birthday Suit – mój ulubieniec szczególnie w sezonie jesienno-zimowym, płynna matowa, bardzo trwała pomadka w odcieniu brudnego, zgaszonego różu a’la ciemniejsza Kylie Jenner.

Tusz do rzęs

Oriflame, Wonder Lash Mascara – swoją przygodę z makijażem zaczynałam z tuszami Oriflame i był to bardzo udany start, Wonder Lash wspaniale podkreśla rzęsy, nie skleja ich, nie pozostawia grudek, ładnie je rozczesuje i wydłuża.


Brwii

L’Oreal, Brow Artist Plumper, żel koloryzujący do brwi w odcieniu Medium/Dark. Do tej pory używałam kredek lub Aqua Brow MUFE, jednak zajmowało mi to zdecydowanie więcej czasu i niestety zdarzało mi się przesadzić, do tego cały czas przeszkadzał mi ten jednak troszkę zbyt ciepły odcień Aqua Brow (25). Żel daje idealny efekt, utrzymuje brwi w miejscu, nadaje im kolor, delikatnie zagęszcza dzięki malutkim włoskom, które zawiera. (Uwaga na jaśniejszy odcień, który ma dziwnie żółtawo-złoty kolor i niestety BŁYSZCZY.)

















Cienie


Maybelline, Color Tattoo, On and on Bronze – świetny cień w kremie o przepięknym odcieniu brązu, niesamowicie trwały, można nim uzyskać różne efekty – od mgiełki koloru do metalicznego połysku.

Urban Decay, Naked 2 – paleta, którą również znają chyba wszyscy, piękne cienie o cudownej ‘masełkowatej’ konsystencji i wspaniałej pigmentacji.

MAC, Uninterrupted – niezwykły cień w kolorze ciepłego, camelowego brązu, idealnie wygląda w załamaniu, dodaje głębi ciemnym makijażom, wspaniale podbija niebieski kolor tęczówki.







  Oprócz zmian kosmetycznych pojawiły się również zmiany na blogu – mam nadzieję, że nowy wygląd Wam się podoba. Koniecznie napiszcie co najlepiej sprawdziło się u Was w minionym roku, może polecicie mi jakiś puder dobry dla cery mieszanej? :)

Trzymajcie się,
Kasia.